poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozdział 1

  Był ciepły lipcowy dzień, lecz niestety bardzo wietrzny. Najbardziej dało się to odczuć siedząc na ławce w parku, kiedy to wiatr nieustannie szarpał koronami drzew. Niektóre liście nie były dość silne i przy mocniejszym podmuchu odrywały się od gałęzi, by dać ponieść się w różne strony Londynu. Jeden z nich upadł na kolorową sukienkę dwudziestoletniej dziewczyny, skupiając tym całą jej uwagę na sobie, przez co przerwała swoją wypowiedź. Rudowłosa chwyciła ogonek i wypuściła liść obok siebie, pozwalając mu upaść na kostkę, którą wyłożone były dróżki.
- Na czym to… - kontynuowała drapiąc brodę – A! Zastanowiłaś się już? – zapytała kierując wzrok na przyjaciółkę.
- Nie wiem – odpowiedziała dmuchając w opadający kosmyk włosów – Z jednej strony chcę normalnie kontynuować naukę, tak, jak inni. A z drugiej… Kolejny rok spędzony na wykładach i bieganiu po szpitalu… No nie wiem – zakończyła rozglądając się po okolicy.
- Jesteś okropna – odezwała się dziewczyna opadając na oparcie ławki – Poszłaś wcześniej do szkoły, jesteś najmłodsza na trzecim roku studiów i to cud, że trafiłaś na profesora, który widzi w tobie potencjał i daje ci możliwość zaliczenia wszystkiego poprzez odbycie praktyki w jakiejś dużej instytucji, którą nie jest szpital. Jakie ty masz wątpliwości?
  Lydia była typem osoby, która zwinnie analizowała plusy i minusy danej sytuacji, po czym szybko podejmowała decyzję i bardzo rzadko zdarzało jej się pomylić. Poznały się po szkole średniej, kiedy to Martin zdecydowała się na biotechnologię. Kiedy się spotkały, zaczęły ze sobą rozmawiać, tak swobodnie, jakby po prostu nie widziały się kilka dni. Pomagały sobie przejść przez pierwszy rok studiów i stały się dla siebie jak siostry. Rozumiały się prawie idealnie, z wyjątkiem właśnie tego momentu, gdy Lydia nie mogła pojąć, dlaczego szatynka nie chce się z nią zgodzić.
- Znajdź mi dużą instytucję, z wyjątkiem szpitala, w której mogę odbyć tę praktykę – odpowiedziała przekręcając głowę w stronę przyjaciółki. Ta spojrzała na nią, jak na idiotkę.
- Jesteśmy w Anglii – stwierdziła patrząc na nią zachęcająco i odczekała chwilę na jakąkolwiek reakcję dziewczyny – W Londynie – kontynuowała gestykulując rękami – Na każdym kroku znajdziesz fana piłki nożnej. Stoke, Sunderland, Hull, West Ham… Arsenal…
Na dźwięk ostatniej nazwy brunetkę przeszedł dreszcz. Lydia celowo wymieniła ją na końcu, by przypomnieć przyjaciółce, że wciąż nie powiedziała jej wszystkiego. Nie naciskały na siebie, dawały czas, gdy ta druga go potrzebowała. Ale minął już rok, a Laura doskonale odczuwała upływ czasu.
- Kocham ten klub, ale nie będę w nim pracować, a tym bardziej odbywać jakichkolwiek ćwiczeń. Nigdy – skwitowała i podniosła się.
- No ej! – oburzyła się miedzianowłosa – Tylko zaproponowałam – wzruszyła ramionami i dołączyła do dwudziestolatki – Ale naprawdę chciałabym wiedzieć, co się wtedy stało. Dlaczego się tak zmieniłaś.
  Dziewczyna powiedziała to tak ciepło, że Argent spojrzała na nią z bólem. Nosiła w sobie to uczucie, wiedziała, że musi jej powiedzieć, ale po prostu nie potrafiła. Miała jakąś wewnętrzną blokadę, której nie potrafiła zniwelować.
- Wszystko ci wyjaśnię, obiecuję – powiedziała zmartwiona.
- Wiesz, że nie naciskam – uśmiechnęła się ciepło ruda – Poza tym masz jeszcze kilka dni. Przemyślisz wszystko na spokojnie i podejmiesz decyzję – powiedziała uspokajając przyjaciółkę i zdjęła okulary - Spodziewamy się jakichś gości? – zapytała wytężając wzrok w kierunku swojego mieszkania.
Laura natychmiast spojrzała w tym samym kierunku. Przez chwilę nie mogła zebrać myśli, lecz gdy dostrzegła kolor samochodu stojącego przed ich domem, olśniło ją.
- No nie – mruknęła zwalniając kroku.
- Co jest? – zapytała z obawą w głosie na widok zachowania Argent.
- Rodzice – odparła po chwili ciszy – Nie mam zamiaru z nimi rozmawiać – dodała odwracając się na pięcie.
- Hej, nie unikniesz tego – chwyciła przyjaciółkę za ramię – Poza tym już nas zauważyli – dodała ciszej.
Szatynka pokręciła niechętnie głową i spojrzała w ich kierunku. Westchnęła rzucając spojrzenie przyjaciółce i ruszyły w stronę domu. Im były bliżej, tym Laura nabierała większej ochoty na ucieczkę. Przeanalizowała chyba z dwadzieścia możliwości. Gdy skręciły na podjazd szczupła kobieta o długich blond włosach zdjęła okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęła się delikatnie.
- Wybacz nam tę niezapowiedzianą wizytę – odezwał się mężczyzna o podłużnej twarzy oprószonej kilkutygodniowym zarostem. Jego błękitne oczy błyszczały w promieniach lipcowego słońca.
- Mogliście chociaż napisać, kiedy macie zamiar się zjawić – odparła sztucznie Laura.
- Żebyś wiedziała kiedy wyjść z domu? – zapytała wciąż uśmiechnięta matka dziewczyny – Dzwoniliśmy do ciebie – zmieniła ton na bardziej poważny – Chcemy porozmawiać.
- To może nie będę państwu przeszkadzać – Lydia przypomniała o swojej obecności.
- Spokojnie – uśmiechnął się Chris – Chcieliśmy zaprosić naszą córkę na kolację. Dziś wieczorem, u nas.
- Obecność obowiązkowa skarbie – dodała Kate – Naprawdę mamy coś ważnego do omówienia – szepnęła nachylając się nad uchem Argent. Dziewczynę przeszedł dreszcz na samą myśl o wieczorze z tą dwójką.
- Nie odważyłabym się nie przyjść – odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
- Do zobaczenia za kilka godzin skarbie – ojciec Laury uśmiechnął się do dziewczyn – Do widzenia Lydio.
- Do widzenia, miło było państwa widzieć – odparła z uśmiechem szatynka i razem z przyjaciółką odprowadziły wzrokiem odjeżdżający samochód.
- Musisz być dla nich taka miła? – zapytała już ze szczerym uśmiechem brunetka.
- A ty musisz być dla nich tak oschła? – zapytała unosząc brwi. Laura spojrzała na nią z wyrzutem – Przecież widzisz, że się starają...
- Gdyby zastanowili się nad sobą wcześniej, nie musieliby teraz tego robić – odpowiedziała poważnie i razem z przyjaciółką weszła do domu.
  Jeszcze przez chwilę w drodze do swojego pokoju zastanawiała się nad opuszczeniem dzisiejszej kolacji. Miała powyżej uszu słuchania kolejnych wyjaśnień, dlaczego tyle lat nie miała z nimi żadnego kontaktu. Oh, oczywiście oprócz zakazów zbliżania się do jednej osoby i miejsca, w którym przebywała. Przestrzegała ich, lecz na swój sposób. Nie pozwoliłaby na uziemienie się w domu, w dodatku pod nadzorem. Wzdychając runęła na łóżko i zaczęła zastanawiać się, co włożyć na dzisiejszy długi wieczór.

- Masz klucze? – zapytała Lydia przyglądając się przyjaciółce.
- Uwierz mi, nie mam zamiaru siedzieć tam do późna – odpowiedziała zakładając niebieskie baleriny.
- Daj już spokój. Sama mówiłaś, że to nie w ich stylu dzwonić przed wizytą. Zobaczysz, że nie będzie tak, jak myślisz – uśmiechnęła się ruda.
- Dzięki, że mnie pocieszasz – Laura odwzajemniła gest – Za godzinę spodziewaj się sms'a z błaganiem o pomoc – puściła oczko przyjaciółce i wyszła.
  Zaczerpnęła świeżego wieczornego powietrza i założyła na głowę okulary przeciwsłoneczne, co tylko dodało jej kobiecości. Do domu swoich rodziców postanowiła udać się pieszo. Stwierdziła, że bez sensu byłoby pokonywanie czterech kilometrów samochodem. Samo zdrowie.
  Po niecałej godzinie jej oczom ukazał się piętrowy biały dom, otoczony idealnie przystrzyżonymi krzewami czerwonych i białych róż. Wspięła się na werandę i zapukała biorąc głęboki wdech.
- Zaczynałam myśleć, że jednak nie przyjdziesz – powiedziała Kate otwierając córce drzwi.
- Ciebie też miło widzieć, mamo – odpowiedziała akcentując ostatnie słowo.
Weszła do środka i ściągnęła lekki płaszcz. Zatrzymała się na sekundę, widząc czarną lśniącą marynarkę, która nie pasowała do ubioru żadnego z domowników. Coś wisi w powietrzu...
- Gotowa? – zapytała blond włosa kobieta.
- Chyba tak – odparła niepewnie, po czym razem z matką ruszyła do jadalni.
  Było to jasne pomieszczenie, przyozdobione intensywnie zielonymi roślinami, na środku którego znajdował się stół wykonany z ciemnobrązowego drewna. Laura spojrzała na swojego ojca wychodzącego z kuchni i uśmiechnęła się do niego. Chyba od zawsze większa więź łączyła ją właśnie z nim.
- Cieszymy się, że przyszłaś – powiedział wycierając sobie ręce ścierką.
- Tak, mama okazała już swoją radość – odpowiedziała patrząc w stronę kobiety.
- Lauro, nie chcemy znowu się kłócić... Mamy dzisiaj ważniejszy powód – Kate spojrzała na córkę z nutką obawy.
- Chcecie mnie z kimś poznać, prawda? – zapytała nie owijając w bawełnę. Była to jedna z jej dominujących cech. Nie potrafiła skradać się z pytaniami, wolała dowiadywać się pewnych rzeczy od razu, bez zbędnych zabaw – Zauważyłam marynarkę na wieszaku, a z tego, co wiem nie jest w waszym guście.
  Małżeństwo spojrzało po sobie i uśmiechnęli się do siebie. Pamięć fotograficzna Laury i jej spostrzegawczość zadziwiały ich już nie raz. Mimo, że wychowywali córkę tak krótko...
- Czyli element zaskoczenia mamy już z głowy.
  W drzwiach jadalni stanął wysoki mężczyzna, w podeszłym wieku. Na jego twarzy malowały się zmarszczki, co świadczyło o wielu ciężkich chwilach i latach pracy, która kosztowała go nie jedno zmartwienie. Brunetka obróciła się i rozpoznając gościa zbladła. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy i wędruje gdzieś, gdzie w tym momencie nie powinno jej być. Mocniej zacisnęła palce na oparciu krzesła.
- Dobry wieczór – wydukała z bladym uśmiechem.
- Witaj Lauro – mężczyzna odwzajemnił uśmiech i podszedł do stołu, by zająć miejsce.

„- Dzięki. I przepraszam za zamieszanie – podniosła dłoń w geście pożegnania i odwróciła się szybko wpadając na kogoś. Odsunęła się i spojrzała na swoją przeszkodę.
Kolejny dreszcz.
- Chłopcy, a więc… Czy ktoś mi powie, co ta dziewczyna tutaj robi? – starszy mężczyzna rozłożył ręce i zwrócił się do rozmawiających ze sobą zawodników. Stopniowo w pomieszczeniu nastawała cisza. Dziewczyna nie miała zamiaru zapoznawać się z całym sztabem szkoleniowym i ochroną, więc postanowiła wykorzystać moment.
- Przepraszam, pomyliłam drzwi. Już mnie tu nie ma – odpowiedziała szybko ze sztucznym uśmiechem i zwinnie wymijając mężczyznę tak, by nie mógł na nią spojrzeć wyszła z szatni...”

  Wzięła głęboki wdech, by się uspokoić i usiadła do stołu. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Lydia miała rację, nie jest tak, jak myślała.
- Lauro, wszystko w porządku? Zaniemówiłaś… - zauważył ojciec dziewczyny.
- Uh – brunetka ze świstem wypuściła powietrze – Po prostu przez kilkanaście lat zabranialiście mi zbliżać się do tego człowieka, a tymczasem dzisiaj jak gdyby nigdy nic... jemy wspólnie kolację – wyjaśniła sięgając po lampkę czerwonego wina.
Pozostali wymienili spojrzenia, co nie uszło uwadze dziewczyny.
- I póki co, trzymałaś się tego – starszy mężczyzna uśmiechnął się i Laura spojrzała na niego neutralnym wzrokiem. I wtedy sobie przypomniał. Tamten dzień. Kiedy jego zespół wysoko wygrał z niebezpiecznym rywalem. Kiedy pełen optymizmu i przygotowanych pochwał wszedł do szatni swoich piłkarzy i już miał okazać im, jak bardzo jest z nich dumny, gdy widok pewnej dziewczyny zamieszał mu myśli. Pamiętał tylko jej wzrok, który zdążył złapać, zanim się odwróciła i wybiegła. Wiedział, że skądś je znał, lecz nie miał pojęcia skąd. Do dzisiaj.
- Tak. Skrupulatnie – dodała Laura oddalając myśli zarówno swoje, jak i Wengera.
- Cóż, dowiedzieliśmy się, że dostałaś ofertę od uczelni – zmienił temat Chris.
- Naprawdę? – podniosła głowę zaskoczona.
- Dostaliśmy list z gratulacjami. Wspomniano w nim o planach w kierunku twojej edukacji – wyjaśniła matka Laury.
- Jeśli chcecie się dowiedzieć, co zamierzam, to rozczaruję was – odparła wycierając usta lnianą serwetą – Sama jeszcze tego nie wiem.
- Jak to – Wenger zmarszczył brwi przyglądając się dziewczynie – Przecież zostały tylko dwa tygodnie, otrzymałaś już jakieś oferty?
- Em, nie... A miałam jakiekolwiek otrzymać...? – zapytała zdziwiona czując, że sytuacja wymyka się jej z rąk.
- Nie ogłaszałaś się na stronie uniwersytetu? – wtrąciła równie zaskoczona Kate.
- A skąd miałam o tym wiedzieć? – Laura opadła na oparcie krzesła widząc, jak wiele ją ominęło.
- Dobrze, spokojnie – odezwał się Chris odkładając sztućce – Nic wielkiego się nie stało, po prostu oszczędziłabyś sobie jeżdżenia po placówkach – ojciec dziewczyny starał się ją uspokoić – To jest właśnie jeden z powodów tej kolacji – dodał i spojrzał wymownie na gościa.
- Oh, tak – mężczyzna wyprostował się ocierając usta – A więc to ja będę pierwszym zainteresowanym twoją osobą i chciałbym tu i teraz złożyć ci ofertę pracy w ramach praktyk z twojego uniwersytetu Lauro.
  Argent uśmiechnęła się do siebie, nieco rozbawiona sytuacją. Spojrzała na swoich rodziców i rzuciła im pytające spojrzenie.
- Nie macie nic przeciwko? – zapytała dźwięcznie – Żadnego słowa sprzeciwu?
- Wręcz przeciwnie skarbie – oświadczył spokojnym głosem ojciec dziewczyny.
- Nalegamy, byś się zgodziła – dokończyła równie spokojnie Kate.
  Laurę po prostu zamurowało. Czy kiedykolwiek pomyślałaby, że sytuacja tak diametralnie się odwróci? Niegdyś zrobiliby wszystko, aby ich jedyna córka była bezpieczna, z dala od tego człowieka. A dzisiaj namawiają ją do współpracy z nim. Niewiarygodne.
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Sami mówiliście, że to niebezpieczne dla mnie i dla was, a teraz mam codziennie przebywać w obecności mojego dziadka?
  Ostatnie słowo zagęściło atmosferę. Kate i Chris niekoniecznie chcieli o tym informować swoją córkę, lecz gdy masa wyjazdów z kraju zwaliła im się na głowę, musieli zwrócić się do kogoś o pomoc. Przez pierwsze lata wychowaniem Laury zajęły się prywatne nianie i nauczycielki dbające o jej edukację. Jednak stało się jasne, że długo tak nie pociągną. To była ich jedyna córka i wiedzieli, że nie mogą zostawiać jej obcym osobom. Przyszedł czas, gdy musieli schować dumę i prosić osobę, do której żywili więcej, niż niechęć i prosić ją o zajęcie się Laurą. Kilka lat później na światło dzienne wyszły fakty, które ponownie zaważyły o losie dziewczyny. Zakazano jej widywania się, spotykania i rozmawiania z dziadkiem. Miała wtedy kilkanaście lat, więc wcześniej posłano ją do liceum. Mimo zakazu i wiedzy o czyhającym niebezpieczeństwie, Laura uczęszczała na prawie każdy mecz drużyny, której menedżerem był jej dziadek. Tylko raz, jeden jedyny raz zdarzyło się jej spotkać z nim twarzą w twarz.
- A czy jesteście w stanie mi wyjaśnić, dlaczego? – zapytała z nutką zdenerwowania w głosie.
- Nie możemy powiedzieć ci wszystkiego, bo sami jeszcze niewiele wiemy, lecz...
- Najciemniej jest pod latarnią – wyjaśnił krótko Wenger przywołując przysłowie.
Dziewczyna miała ochotę zadać kolejne pytanie, lecz jakby ta odpowiedź powiedziała jej wszystko.
- Muszę to przemyśleć... – zaczęła, lecz dzwonek telefonu przerwał jej wypowiedź.
- Wybaczcie – matka Laury zerwała się, by odebrać. Nastała chwila ciszy, podczas której dziewczyna starała się zebrać myśli. Przypomniała sobie, jak kilka godzin temu zarzekała się przed przyjaciółką, że za żadne skarby nie złoży podania na Emirates. Nigdy. Tak to mniej więcej ujęła. Poza tym, jak oni to sobie wyobrażają - nie rozmawiała z dziadkiem tyle lat i nagle ma zacząć z nim pracować? Przecież to niedorzeczne.
- Przepraszam was bardzo, ale to pilne. Nawet bardziej, niż pilne – powiedziała Kate zakładając kurtkę i rzucając mężowi porozumiewawcze spojrzenie.
- Nawet nie mam sił tego skomentować – skwitowała Laura.
- Wszystko w porządku. Zajmiemy się resztą, a wy idźcie – powiedział spokojnie Arsene podnosząc się z krzesła. Nie chciał, by dziewczyna żegnała się z rodzicami w kłótni. Dziewczyna miała ochotę zapytać "jacy my?", lecz widząc wyraz twarzy Wengera zrezygnowała.
- Wrócimy tak szybko, jak to będzie możliwe - powiedziała Kate na pożegnanie i państwo Argent opuścili dom.
- A więc? Pomożesz? – zapytał podnosząc brudny talerz.
- Nie do końca rozumiem, czy wiesz... czy wyobrażasz sobie, jak to ma wyglądać – powiedziała wstając.
- Zbierzemy naczynia i w kuchni...
- Nie, nie – przerwała widząc jego zaskoczoną minę – Chodzi o tę pracę.
- Cóż. Na początku też nie mogłem tego zaakceptować i zrozumieć, ale skoro w ten sposób masz być bezpieczna, to czemu nie. To z pewnością wzbudzi mniej podejrzeń..., nieważne – urwał i spojrzał na wnuczkę przepraszającym wzrokiem.
- Nie szkodzi, przyzwyczaiłam się do tajemnic – odparła i razem z dziadkiem weszła do kuchni – Nie obawiasz się? Niczego? – dopytywała zapełniając zmywarkę – Naprawdę nie mogę uwierzyć w wasz spokój.
- To wydaje się bardzo ryzykowne, ale ma sens. Miałem nadzieję – zaczął zmieniając temat – że większość cech zewnętrznych odziedziczysz po swojej babci, była piękną kobietą. Tymczasem wydaje mi się, że nos masz jakby po mnie – mówiąc to zmarszczył zabawnie brwi – Wybacz, nie planowałem tego – uśmiechnął się do dziewczyny, na co ona zaczęła się śmiać.
- Obawiam się, że ten nos zniszczy wszystko – odpowiedziała ukazując rząd białych zębów, po czym spuściła głowę drapiąc się po karku. Ta szybka zmiana nastroju trochę ją zdziwiła. Tyle lat nie miała kontaktu z tym mężczyzną, a teraz tak po prostu sobie rozmawiają. Ale z jednej strony, to chyba dobrze…
- Przemyśl to dokładnie – nagła zmiana w głosie Wengera zwróciła uwagę Laury – Chciałbym jakoś spędzać z tobą więcej czasu. Kiedy twoi rodzice zakazali mi się z tobą widywać byłaś małym brzdącem. Kilka razy zaledwie pozwolili zabrać mi cię na mecz.
- A więc już wiem, skąd to zamiłowanie do tej drużyny – odparła uśmiechając się delikatnie – Trochę się tego obawiam, ale obiecuję, że się nad tym zastanowię…
- Nie będę nalegał, masz jeszcze trochę czasu – Wenger wytarł mokre sztućce i zaczął segregować je w szufladzie.
  Nikt nie poruszył więcej tego tematu: Laura miała zbyt dużo pytań i nie chciała zmieniać tego wieczoru w rozmowę o jej przeszłości, natomiast Arsene pomyślał, że wszystko wyjaśni się w najbliższych dniach. Zdawał sobie sprawę, że wiele będzie zależało od decyzji Laury, lecz uzbroił się w cierpliwość i postanowił poczekać.
  Gdy skończyli, Wenger postanowił zostać i poczekać na córkę, natomiast Laura nie miała zbytniej ochoty, by kontynuować rozmowę z rodzicami i wróciła do domu. W drodze powrotnej głowiła się, jak ma postąpić. Przedstawiono jej ofertę, a nie uświadomiono ją nawet, jak duże jest niebezpieczeństwo. I czy tak było zawsze, czy zaczęło się to od niedawna?
  Westchnęła odgarniając włosy. Znowu jej to zrobili. Powiedzieli, że się martwią, chcą chronić. Ale nie powiedzieli przed czym. Kiedyś postanowiła sobie, że nie będzie wnikać w te ich gierki. W kółko robili i wciąż robią to samo, wyjeżdżają, szukają i wracają by powiedzieć jej, jak bardzo ją kochają i że niedługo będzie normalnie. By za kilka dni znów zniknąć i zostawić ją z nianią... Nie. Nigdy więcej nie będzie już zależna od ich wyjazdów.
  Gdy dotarła do domu po cichu wspięła się po schodach do swojego pokoju. Wzięła szybki prysznic i położyła się do łóżka. Wciąż miała mętlik w głowie dotyczący propozycji dziadka. Gdyby się zgodziła, mogliby pomyśleć, że się ugięła. Gdy tego nie zrobi, pomyślą, że robi im na złość i zachowuje się jak mała dziewczynka.
Westchnęła. Przez ostatni rok bardzo mało czasu spędzała na Emirates. Kiedyś każdy mecz był dla niej jak godzina spędzona w kościele, a teraz... Kocha tę drużynę i wszystko, co z nią związane i wiedziała, że w jakiejś części przyczynił się do tego Wenger zabierając ją w dzieciństwie na mecze, do czego sam przyznał się kilka godzin temu. Więc dlaczego miałaby szukać innego miejsca, gdy wystarczy jedno słowo i będzie łączyła przyjemne z pożytecznym?
  Przewróciła się na drugi bok i zaczęła planować jutrzejszy dzień. Jeśli obudzi się w dobrym nastroju, będzie to oznaczało trafny wybór.

  Wysiadając z samochodu sprawdziła jeszcze tylko zawartość czerwonej teczki w czarną kratę, którą pieczołowicie ulokowała w swojej czarnej torebce i zablokowała kluczykiem pojazd. Nie zastanawiała się dłużej nad decyzją. Kolejnym argumentem przemawiającym za podjęciem praktyk w tym miejscu, był fakt, że w każdej innej placówce czy stadionie czułaby się źle i rozważałaby każde " a gdyby…". A tak, nawet jeśli to nie będzie to, na co liczy, i tak będzie szczęśliwa ze względu, na samo miejsce.
  Weszła od strony przeznaczonej dla pracowników, piłkarzy i dziennikarzy pokonując ogromne szklane drzwi. Było jej głupio, że już tak długo nie odwiedzała tego miejsca. Ale teraz to się zmieni – pomyślała. Czuła się nieco poirytowana swoim zachowaniem, była to kolejna wada z którą walczyła – najpierw potrafiła obstać przy swoim, zarzekać się że nie będzie inaczej, a później jednak zmieniała decyzję, ze względu na fakty, których nie brała pod uwagę. Uśmiechnęła się do siebie kręcąc głową.
  Z lekko rozpromienioną twarzą ruszyła przed siebie i spojrzała na ogromną drewnianą tablicę, na której czerwono-białe literki informowały o piętrach i pomieszczeniach, jakie się na nich znajdywały. Odnalazła właściwy numer i ruszyła w kierunku schodów. Nie chciała iść na łatwiznę i skorzystać z windy. Tak samo postanowiła nie robić z załatwianiem dokumentów. Bo przecież wystarczył jeden telefon do dziadka, i już dawno siedziałaby w jego gabinecie, nie musiała rano zbierać wszystkich potrzebnych papierów, i zapewne już jutro brałaby udział w treningu, albo chociaż przygotowaniach do niego. Chciała od początku polegać na sobie.
  Jeszcze raz zajrzała do torebki, czy aby na pewno o niczym nie zapomniała. Powoli przewracała białe kartki papieru i odhaczała w myślach fajeczki. Wszystko się zgadzało, wyciągała właśnie potrzebne dokumenty, by nie musieć ich później szukać, gdy zagapiła się i w coś uderzyła. Jak się zaraz okazało, nie w coś, a w kogoś.
- Przepraszam! Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiłaś.
Męski głos jeszcze chwilę dźwięczał jej w uszach, zanim oszołomiona doszła do siebie.
- Jestem cała. Przepraszam – zaczęła zbierając kartki. Dopiero, gdy zauważyła wystającą w jej kierunku dłoń z częścią jej dokumentów spojrzała na swojego oprawcę – Dziękuję – uśmiechnęła się, lecz szybko zmieniła wyraz twarzy. W jednej chwili wspomnieniami cofnęła się o kilkanaście miesięcy i znowu poczuła ten świdrujący wzrok. Wydawało jej się, że z ust mężczyzny lada chwila wyleje się potok słów ujawniający tajemnicę na światło dzienne.

~***~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz