poniedziałek, 25 grudnia 2017

Rozdział 9

- Hector, muszę iść.
- To byłaś ty…! – przerwał wbijając w nią swój wzrok, jak świeżo naostrzone noże – Uciekłaś, gdy Wenger wszedł do środka… Miałem rację!
- Nie! Proszę, nie krzycz…
- Jesteś jego córką! Wiedziałem, że coś jest nie tak. Kiedy tylko spojrzałaś na niego tym zmieszanym wzrokiem… Ja naprawdę chciałem… chcę ci pomóc...
- Czemu nie rozumiesz, że nie rozpowiadam każdej osobie, która twierdzi, że mogę jej zaufać, że Wenger to mój dziadek! – krzyknęła rozkładając ręce i dopiero teraz dotarł do niej sens słów, które przed chwilą usłyszała – Chwila, córką?!
- Jak to… dziadek?
  Nastała cisza, podczas której Laura próbowała wpaść na jakikolwiek logiczny i sensowny plan. Zapłacić mu? Jest piłkarzem, który dobrze zarabia, bez sensu. Uciec? I narazić wszystkich? Nie dać wykorzystać mu tego, co już wie? Tylko jak?
- Dobra. Już wiesz! Miałeś rację, okej? – zaczęła zdenerwowana podchodząc do niego, by zniżyć głos – I co teraz? Będziesz mnie szantażował, czy od razu pójdziesz z tym do gazet? Zresztą, kto ci uwierzy, a poza tym, jeśli naprawdę kochasz ten klub i czujesz się tu, jak w domu, to będziesz milczał, bo w przeciwnym razie zniszczysz wszystko. Tak naprawdę, wiesz tylko o wierzchołku góry lodowej – powiedziała i wyrwała mu szalik, po czym pobiegła w stronę wyjścia.
  Mężczyzna stał, jak wryty. Minęła minuta, zanim przypomniał sobie, że powinien oddychać. Z trudem przełknął ślinę. Zacisnął palce, w których przed momentem trzymał szalik i spojrzał na nie, jak na coś obcego. Nie mylił się. Ani przez chwilę. No, może w kwestii pokrewieństwa, ale… Wmawiała mu, że nie ma racji, aż sam w to uwierzył. To naprawdę musiało być coś grubszego. Tylko jak przekonać ją, że nie ma zamiaru jej skrzywdzić? Musi to zrobić, nie zostawi tak tego, kto wie, co dzieje się teraz w jej głowie…
  Wyprostował się i krzyknął, żeby zaczekała, ale dziewczyna zapewne była już na zewnątrz.
- Stary, idziesz? Czekamy na ciebie – Hector spojrzał w lewo. To Gabriel, który wyszedł z ich szatni – No chodź – powiedział uśmiechając się.
- Jasne – odparł i starając się opanować wrócił do reszty zawodników.

  Cała się trzęsła. Nie mogła uwierzyć, że w tak głupi sposób jej tajemnica ujrzała światło dzienne. I co ma teraz zrobić? Musi powiedzieć rodzicom. Albo dziadkowi, albo…
  Zdenerwowana podparła się ręką o swój samochód, a drugą złapała się za serce. Nie wiedziała, że może bić z taką częstotliwością. Wzięła kilka głębszych wdechów starając się opanować drżenie. Przecież nie wsiądzie tak za kierownicę. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie do końca zdawała sobie sprawę, jak wielkie niesie to ze sobą niebezpieczeństwo. Przecież nikt nie wyjaśnił jej nigdy całej sytuacji, co tak naprawdę może się stać, gdy prawdę odkryje ktoś niepowołany.
  I to ją przerażało. Nieświadomość prawdziwego zagrożenia.
Podskoczyła, gdy jej telefon zaczął dzwonić. Lydia. Trzęsącą się ręką przytknęła komórkę do ucha.
- Laura, zejdzie mi dłużej, niż planowałam, ale do pół godziny będę w domu. Gdybyś mogła dokończyć nakrywać stół… Jesteś tam?
- Tak! Tak. Jasne – wydusiła opanowując rosnącą gulę w gardle.
- Co się stało? – zapytała poważnym tonem. Argent wiedziała, że Lydia coś przeczuwała.
- Wyszłam sama, Oxlade został sfaulowany i… Stres puszcza, wiesz – skłamała. Dziękowała, że miała co wykorzystać, bo gdyby nie to, prawdopodobnie miałaby większe trudności z uspokojeniem przyjaciółki.
- Oh, rozumiem. Mam nadzieję, że wszystko poszło jak trzeba – odpowiedziała dysząc – Lecę jeszcze po parę rzeczy. Do zobaczenia!
- Pa pa – westchnęła i włożyła telefon do kieszeni. Musi porozmawiać z Lydią, co robić dalej.
  Powiedzieć dziadkowi? Czy rodzicom? Wzdrygnęła się, że w ogóle przeszło jej to przez myśl. Naprawdę nie chciała niszczyć nikomu kariery, a tym bardziej życia. Jedną feralną informacją. Bo niewykluczone, że Hector będzie musiał odejść, albo dziadek będzie mu płacił za milczenie. Albo po prostu załatwi to sama. Wspólnie z Martin przeanalizują sytuację i wybiorą najlepsze rozwiązanie. Póki co, będzie udawać przed dziadkiem, że do niczego nie doszło, a z nim jakoś to załatwi. Zresztą, nawet gdyby poszedł z tym gdziekolwiek, to, tak jak mu to uświadomiła, kto mu uwierzy? Nie ma na to żadnych dowodów.
  Musi się uspokoić. Zbyt dużo  po sobie pokazuje, a przecież czeka ją jeszcze… kolacja. Wsiadła do samochodu i wypiła pół butelki wody mineralnej. Najchętniej odwołałaby plan na wieczór i pojechała w miejsce, gdzie będzie sama. Lecz dobrze wiedziała, że nie może tego zrobić. Oczywiście, że Lydia by ją zrozumiała, lecz nie chciała znowu stawiać swoich problemów na pierwszym miejscu.
  Odetchnęła głęboko i opanowując drżenie rąk przekręciła kluczyk. Jakimś cudem udało jej się bezpiecznie wrócić do domu. Wpadła do pokoju i szybko zrzuciła z siebie wszystko, co miało związek z Arsenalem. Wzięła szybki prysznic i zeszła na dół, by przygotować stół. Zatrzymała się przed lustrem w holu. To dziwne uczucie towarzyszące jej od rana ustało. Żałowała, że nie rozszyfrowała go w porę. W swoich oczach zobaczyła rozbicie i zmęczenie. Była sama z tym wszystkim i nikt nie mógł jej pomóc wyrwać się z tego, chociaż… Naszła ją ogromna ochota, by pojechać do Aarona i wszystko mu wyjawić. Czuła, że w jakimś stopniu mógł ją zrozumieć.
  Policzek Laury przecięła łza. Szatynka ocknęła się i szybko wytarła ją wierzchem dłoni.
Weszła do jadalni i zabrała się za nakrycie stołu, o co przez telefon poprosiła ją Lydia. Zostały jej do przetarcia sztućce, gdy usłyszała samochód wjeżdżający na podjazd. Przez okno sprawdziła, czy to na pewno Lydia i wzięła uspokajający oddech.
- Zrobiłaś zapas na tydzień? - zapytała Laura otwierając drzwi przyjaciółce, która targała więcej reklamówek, niż sama mogłaby udźwignąć.
- Skąd ci to przyszło... do głowy - Martin dotarła do kuchni i odłożyła zakupy na blat. Spojrzała na przyjaciółkę, która teatralnie uniosła lewą brew do góry i zaczęła się śmiać - No dobra, może trochę przesadziłam – westchnęła patrząc na torby wypełnione po brzegi.
- Więc lepiej zabierzmy się za tę kolację – odparła szatynka sięgając do pierwszej z brzegu.
- No właśnie, jak ci poszło? – rozentuzjazmowała się rudowłosa – Opowiadaj! – zachęciła nalewając sobie wody.
- No cóż… denerwowałam się, to oczywiste, ale kiedy nadszedł ten moment, zapomniałam o wszystkim i skupiłam się tylko na tym, żeby dobrze się pokazać i nie popełnić jakiegoś głupiego błędu – wyjaśniła spokojnie i wzruszyła ramionami.
- Jakoś… - zaczęła Lydia przyglądając się przyjaciółce – Laura, co się dzieje? – zapytała opierając dłonie o blat.
- Przepraszam cię, wiem jak wyglądam – uśmiechnęła się smutno – To przez ten cały stres, jeszcze nigdy się tak niczym nie przejęłam – dodała i zacisnęła zęby ze złości na samą siebie, że musi to robić.
- Odetchnij. Już po wszystkim, a tobie poszło świetnie. Założę się, że dziadek jest z ciebie dumny – powiedziała pewnie.
- To od czego zaczynamy? – zapytała zmieniając temat, gdy wszystkie torby zostały rozpakowane. Dziadek. Dumny. No, po tym, co dzisiaj zrobiła na pewno.
- Od kurczaka – odparła zadowolona Martin.
  Szatynka uśmiechnęła się i starała zająć myśli czymś innym. Gdzieś w środku cieszyła się, że Lydia być może w końcu poznała kogoś, kto na nią zasługuje. Nie czuła zazdrości. Dziewczyna była dla niej kimś bardzo bliskim i takie uczucie wobec niej byłoby naprawdę czymś dziwnym.
  Sama tylko raz od początku studiów przyprowadziła do domu mężczyznę, z którym znalazła wspólny język. Chyba miała nadzieję, że w końcu będzie wyglądała normalnie na tle swojego roku, na którym połowa miała już narzeczonych, a druga połowa... dzieci. Na początku prawie każdy deklarował, że medycyna jest dla niego najważniejsza i nikt nie miał zamiaru zaprzątać sobie głowy czymś innym. Minęło kilka lat i wśród jej znajomych jedynie Ashley i Lydia pozostawały wiernie miłości do książek.
  Coś wtedy nie wyszło, czymś się różnili. Wątpliwości okazały się prawdziwe, kiedy ówczesny chłopak Laury poznał Lydię i to z nią wiązał większe nadzieje. Argent nie miała do niej żadnych pretensji. Przyzwyczaiła się do sytuacji, że mężczyźni widzą w niej przyjaciółkę, a ona nie nadaje się na słodką i kochającą kobietę.
  Wzruszyła ramionami odganiając myśli. Wypatroszyła kurczaka i spojrzała na Martin. Dziękowała jej w myślach, że odpuściła temat meczu i nie zadawała więcej pytań.
- Może mnie przygotujesz na to spotkanie? – zaczęła z uśmiechem – Jest tak przystojny że zwali mnie z nóg, czy po prostu dostanę zawrotów głowy?
Lydia zaśmiała się i spojrzała na dziewczynę.
- Tak jak mówiłam, na razie to nic poważnego, po prostu… poznajemy się – uśmiechnęła się do przyjaciółki skupiając się na dekoracji stołu - Jest szansa, że być może się znacie, chociażby z widzenia – zmarszczyła czoło przyglądając się ułożonym talerzom.
- Poważnie? – Laura przekręciła głowę – Hm, w takim razie jeszcze bardziej nie mogę się go doczekać – uśmiechnęła się krojąc warzywa.
- Nie chciałam cię o niego wypytywać, bo uznałam, że to byłoby... – Przerwała słysząc dzwonek do drzwi - Otworzę - odparła i lekko spięta wyszła z jadalni.
  Krojąc marchewkę, Laura zaczęła zastanawiać się, kto to może być. Uśmiechnęła się do siebie na myśl, gdyby okazał się to ktoś z piłkarzy Tottenhamu albo Manchesteru United. Oczywiście, prawdziwy fan w żartach może i nienawidzi rywala, szczególnie tego, z którym dzieli jedno miasto, lecz spotykając się gdzieś przypadkiem, z pewnością jeden szanuje drugiego.
  Właśnie zaczęła wertować nazwiska w głowie, kiedy usłyszała kroki. Podniosła głowę i wzrokiem napotkała ciemne buty, jasne materiałowe spodnie, białą koszulkę i idealnie dopasowaną popielatą marynarkę. Powiodła wzrokiem jeszcze wyżej i uchylając ze zdziwienia usta upuściła nóż, który zdawał się spadać w nieskończoność, a kiedy już w końcu upadł, wydał dźwięk, który dość długo dźwięczał w uszach dziewczyny.
  Na twarzy mężczyzny malowało się prawie takie samo zdziwienie, gdy zobaczył Laurę. Zdążył jedynie zgrzytnąć zębami, gdy Lydia spojrzała na niego próbując zrozumieć sytuację. Nigdy by się tego nie spodziewał. Nigdy. Zaczęły przychodzić mu do głowy myśli, dlaczego nie zapytał, dlaczego nic nie powiedział, ale w tym momencie były one nic nie warte.
- Em..., Laura? – zapytała cicho Martin sugerując jej wzrokiem, by się odezwała. Było to jednak na tyle głośno, by wyrwać ją z szoku. Ocknęła się i schyliła, by podnieść nóż. Szybko zebrała myśli i ułożyła w głowie perfekcyjny plan. A przynajmniej taką miała nadzieję. Podniosła się i uśmiechnęła tak szczerze, jak tylko w tym momencie potrafiła.

- Cześć – powiedziała drżącym głosem, ściskając nóż zbyt mocno, niż powinna. Widząc, jak mężczyzna otwiera usta natychmiast mu przerwała – Miałaś rację Lydia, znamy się i chyba nie tylko z widzenia – czuła, jak od tego sztucznego uśmiechu zaczynają jej cierpnąć policzki.