poniedziałek, 6 listopada 2017

Rozdział 8

- Em, szefie! – krzyknęła, by zatrzymać dziadka.
- O, Laura! Miło cię widzieć. Mam nadzieję, że nie jesteś niepotrzebnie zdenerwowana – uśmiechnął się podchodząc do wnuczki.
- Tak – odparła – O mały włos nie krzyknęłam do ciebie dziadku… Chciałam ci powiedzieć, że… cieszę się, że jesteś – wydukała opanowując głos.
- Z chęcią bym cię teraz przytulił… Będzie dobrze – powiedział patrząc z miłością na dziewczynę – Muszę iść… Ale pamiętaj, trzymamy kciuki – dodał i ruszył w kierunku korytarza, który prowadził na boisko.
- Chwila… „my”?
- Rodzice przyjechali – odpowiedział szybko i zniknął.
- Co… - wydusiła opuszczając ręce. Tylko ich jeszcze tutaj brakowało. No tak, zero stresu.
- Gotowa? – zapytała Mary wychodząc z szatni – Idziesz?
- I tak i nie – odpowiedziała poprawiając kucyk.
- Spokojnie – uśmiechnęła się sympatycznie – Każdy z nas musiał kiedyś zrobić to samemu po raz pierwszy…
- Samemu…? – zmarszczyła brwi przełykając z trudem ślinę.
- No tak, a jak to sobie wyobrażałaś? – roześmiała się słodko – Chodź, przygotujemy sobie sprzęt.
Gdyby ktoś nie wiedział, co znaczy mieć strach w oczach, twarz Laury w tym momencie wyjaśniłaby mu wszystko. Dziewczyna zebrała szczękę z podłogi i podążyła za kobietą. Jak to sama? I dlaczego dowiaduje się o tym godzinę przed meczem?! Już wie, skąd to dziwne uczucie od rana, że coś nie gra.
- To nie dzieje się naprawdę… - mruknęła do siebie i wyszła na boisko.
  Piłkarze rozpoczęli chwilę temu rozgrzewkę, lecz Argent nawet na nich nie spojrzała. Podążała w skupieniu za Mary i przywoływała sobie w głowie słowa, które wczoraj usłyszała od Hector’a. Nie może spanikować. Zmotywować się stresem. Nie panikować. Da radę.

  Przetrwała rozpoczęcie. Jakoś nie kwapiła się do rozmowy z piłkarzami. Nie chciała, by znowu ktoś ją pocieszał i tłumaczył, że sobie poradzi. Wczoraj dostała sporą dawkę motywacji i dzisiaj po prostu musi poradzić sobie z tym sama.
  Siedziała teraz jakieś sześć krzeseł od Wengera, który w tym momencie twardo okupywał boczną linię, z uwagą obserwując, czy ustawienie piłkarzy zgadza się z jego wskazówkami. Wszyscy oczekiwali pierwszego gwizdka. Lydia wysłała Laurze wiadomość, że ma miejsce na trybunie zaraz za ławką trenerską, co nieco dodało jej spokoju.
  Podniosła głowę, gdy rozbrzmiał gwizdek sędziego. Tysiące kibiców wydało radosny okrzyk, który niósł się po całym stadionie. Szatynka wzięła głęboki wdech, gdy po jej ciele przeszły ciarki i skupiła się na tym, co czułaby kiedyś, co czułaby siedząc tutaj rok wcześniej. Przymknęła na chwilę oczy i uśmiechnęła się do siebie, gdy przypomniała sobie radość, jaką czerpała z każdego meczu. To był klucz. Czuć się, jak kiedyś.
  Pierwsza połowa minęła bardzo spokojnie. Po zejściu zawodników do szatni, Laura przez bramkę oddzielającą trybuny od boiska wymieniła z przyjaciółką kilka zdań. Lydia chciała jeszcze zrobić zakupy na dzisiejszą kolację i ku niezadowoleniu Argent musiała już iść.
- Pamiętaj, że trzymam kciuki – uśmiechnęła się promiennie, puściła szatynce oczko i zniknęła w tłumie.
- Pamiętam – powiedziała do siebie i podeszła do ławki rezerwowych by zająć swoje miejsce, gdyż zbliżał się koniec przerwy, a co gorsza, uczucie, które towarzyszyło jej od rana wciąż nie ustało.
- Hej, uśmiechnij się – powiedział Gabriel zajmując miejsce w drugim rzędzie – Wygramy to – puścił jej oczko.
- Jestem tego samego zdania – odrzekła, a jej kąciki ust powędrowały delikatnie w górę.
- I tak go trzymaj do końca. Uśmiech – wyjaśnił podtrzymując swoje usta dłonią.
- Rozumiem – śmiała się cicho kręcąc głową.
- Ej! Ale nawet jak mówisz! Nie ma przerwy!
- Będzie? – odparła ukazując rząd białych zębów.
- Może mniej, bo mnie trochę oślepiło – śmiał się, na co szatynka odpowiedziała tym samym.
  Nagle rozległ się przeciągły gwizdek sędziego. Laura spojrzała na bisko. Jeden z zawodników Arsenalu, nie wiedziała jeszcze który, leżał na murawie. Dziewczyna złapała za uchwyt torby z potrzebnym jej do pomocy sprzętem. Czuła na sobie wzrok Mary i pozostałych fizjoterapeutów. Sędzia po usilnym tłumaczeniu czegoś zawodnikowi Sunderlandu pokazał mu żółty kartonik. Argent nie była teraz zdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Wyrzuciła z głowy dosłownie wszystko i była jak maszyna, zaprogramowana do wykonania określonego zadania.
  W końcu sędzia spojrzał na ławkę Arsenalu kiwając głową i dziewczyna zaciskając palce na torbie ile sił w nogach podbiegła do poszkodowanego piłkarza. Rzuciła torbę obok jego głowy i spojrzała na niego.
- Gdzie? – zapytała szybko.
- Lewy Achilles… - stęknął, po czym Argent natychmiast zdjęła mężczyźnie skarpetę – O… dziewczyna, która nie poszła z nami na imprezę… - mruknął, gdy ta wyjęła z torby spray zamrażający i rozprowadziła go w bolącym miejscu.
- Lepiej?
- Jasne – odpowiedział podnosząc się do pozycji siedzącej – Oddychaj, ej… - uśmiechnął się, na co Laura wypuściła powietrze z ust. Mężczyzna naciągnął skarpetę na łydkę i puścił oczko dziewczynie. Jej słuchawka zatrzeszczała, po głosie poznała, że to sam Wenger, więc spojrzała w kierunku ławki. Pytał, czy wszystko z nim w porządku.
- Będzie żył – powiedziała do mikrofonu przylepionego do jej koszulki i kiwnęła głową do sędziego, na znak, że nic więcej nie będzie potrzebne i można wznowić grę, lecz Oxlade i tak musiał opuścić boisko i ponownie zostać na nie wpuszczony. Zeszła razem z Anglikiem poza boczną linię. Podszedł do niego jeszcze Arsene z jednym z fizjo, by upewnić się, że wszystko jest w porządku i po chwili Chamberlain znów mógł zająć swoją pozycję na murawie. Tymczasem Laura opadła na swój fotel i odchyliła głowę przymykając oczy.
- Brawo – Mary poklepała dziewczynę po udzie – Zachowałaś się jak jedna z nas. Bez żadnej pomocy – uśmiechnęła się z dumą.
- Przeżyłam – wyszczerzyła się.
- Widzisz? Uśmiech pomaga – wtrącił zadowolony Gabriel.
- Coś mi mówi, że masz rację – odparła radosna i przeniosła wzrok na boisko. Musiała wziąć kilka głębszych wdechów, by uspokoić rozszalałe serce.
- Patrz jaka piłka! – krzyknął Paulista, gdy Kościelny kopnął podkręconą do Özila. Ten minął kilku zawodników i bezbłędnie podał do Bellerina. Hector mógł próbować strzelać, lecz z tej odległości miał marne szanse. Laura wiedziała, co się święci. Wyczekał Ramsey’a i sprytnie zagrał mu piłkę, którą Walijczyk wpakował do siatki.
Cały stadion jednym tchem zaczął wrzeszczeć i skandować jego imię, a zawodnicy rzucili się na niego z gratulacjami.
- Coś pięknego – szepnęła dziewczyna błądząc po trybunach błyszczącymi oczami, z których pociekły małe łzy. Uśmiechnęła się wycierając twarz.
  Właśnie doznała czegoś, czego nie czuła od roku. Spojrzała na roześmianych Kanonierów klepiących Aarona po plecach, kiedy jego wzrok spoczął na niej. Uśmiechnął się delikatnie i pokazał kciuka uniesionego do góry. Dziewczyna odpowiedziała tym samym i całkiem zapomniała już o dzisiejszym stresie. I o niewygodnym uczuciu, które wcale jej nie opuściło.

  Po zakończonym meczu Laura napisała rodzicom, że zobaczyć może się z nimi niestety dopiero jutro. Tak, zrobiła to w bardzo miły sposób, choć SMS’a wysłała tylko do taty. Pobiegła do szatni po drodze dziękując wszystkim ze sztabu za przygotowania do dzisiejszego dnia. Chciała jeszcze złapać na szybko dziadka. Podczas meczu widziała, jak starszy mężczyzna ma ochotę do niej podejść.
  Dzierżąc torbę na ramieniu skręciła w korytarz prowadzący do szatni piłkarzy. Oj, pamiętała go aż za dobrze. Na szczęście wszyscy byli już w środku i nie musiała się przeciskać między ludźmi.
- Laura! Gratuluję występu.
Prawie wszyscy…
- Dzięki – odwróciła się do swojego rozmówcy, którym okazał się być Hector – Powiedziałabym coś więcej, ale naprawdę muszę lecieć – odparła gestykulując rękami.
- Oh, jasne. Do niedzieli! – pomachał jej uśmiechając się – Tylko zawiąż sznurówkę!
Argent zerknęła w dół. Schyliła się rzucając obok torbę i szybko wcisnęła sznurki do buta, nie chciało jej się ich wiązać. Szarpnęła torbę i już miała biec, gdy cała jej zawartość znalazła się na podłodze.
- Szlag – zaklęła pod nosem – Następnym razem zasunę do końca – warknęła do siebie i zaczęła zbierać rzeczy.
- Pomogę – zaoferował się brunet. Zwolnij trochę – powiedział podając jej porozrzucaną własność.
- Dziękuję – odparła spokojniej.
- I jak, nie było dzisiaj tak źle, co? Mówiłem, że dasz radę – zaczął i podniósł szalik – Jeszcze to – wyprostował się, gdy Laura zaczęła rozglądać się, czy niczego nie pominęła. Spojrzał na trzymaną w ręku rzecz i zauważył czarny marker. Zapewne autograf któregoś słynnego piłkarza, skoro dziewczyna chodziła na mecze już od dziecka. Z ciekawości postanowił zerknąć na niego i ku jego zaskoczeniu zobaczył tam swój podpis.
- Okej, to już wszystko – oświadczyła Laura i podniosła wzrok, a to, co zobaczyła ani trochę jej się nie spodobało – Kurwa – rzuciła niezbyt cicho.
  Hector ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w autograf. Pismo różniło się trochę od teraźniejszego, wtedy dopiero zaczynał przygodę z rozdawaniem podpisów fanom. A tutaj litera H była dość zniekształcona. Przechylił głowę, usilnie starając się coś sobie przypomnieć.
  To przez marker… nie chciał pisać…
- Pamiętam to… - zaczął powoli – Wtedy po debiucie… podpisywałem szalik dziewczynie, która przypadkiem weszła do naszej… szatni – dodał przenosząc wzrok na Argent, która nie miała żadnego pomysłu na wymówkę. Tylko pustka. I strach.