poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozdział 1

  Był ciepły lipcowy dzień, lecz niestety bardzo wietrzny. Najbardziej dało się to odczuć siedząc na ławce w parku, kiedy to wiatr nieustannie szarpał koronami drzew. Niektóre liście nie były dość silne i przy mocniejszym podmuchu odrywały się od gałęzi, by dać ponieść się w różne strony Londynu. Jeden z nich upadł na kolorową sukienkę dwudziestoletniej dziewczyny, skupiając tym całą jej uwagę na sobie, przez co przerwała swoją wypowiedź. Rudowłosa chwyciła ogonek i wypuściła liść obok siebie, pozwalając mu upaść na kostkę, którą wyłożone były dróżki.
- Na czym to… - kontynuowała drapiąc brodę – A! Zastanowiłaś się już? – zapytała kierując wzrok na przyjaciółkę.
- Nie wiem – odpowiedziała dmuchając w opadający kosmyk włosów – Z jednej strony chcę normalnie kontynuować naukę, tak, jak inni. A z drugiej… Kolejny rok spędzony na wykładach i bieganiu po szpitalu… No nie wiem – zakończyła rozglądając się po okolicy.
- Jesteś okropna – odezwała się dziewczyna opadając na oparcie ławki – Poszłaś wcześniej do szkoły, jesteś najmłodsza na trzecim roku studiów i to cud, że trafiłaś na profesora, który widzi w tobie potencjał i daje ci możliwość zaliczenia wszystkiego poprzez odbycie praktyki w jakiejś dużej instytucji, którą nie jest szpital. Jakie ty masz wątpliwości?
  Lydia była typem osoby, która zwinnie analizowała plusy i minusy danej sytuacji, po czym szybko podejmowała decyzję i bardzo rzadko zdarzało jej się pomylić. Poznały się po szkole średniej, kiedy to Martin zdecydowała się na biotechnologię. Kiedy się spotkały, zaczęły ze sobą rozmawiać, tak swobodnie, jakby po prostu nie widziały się kilka dni. Pomagały sobie przejść przez pierwszy rok studiów i stały się dla siebie jak siostry. Rozumiały się prawie idealnie, z wyjątkiem właśnie tego momentu, gdy Lydia nie mogła pojąć, dlaczego szatynka nie chce się z nią zgodzić.
- Znajdź mi dużą instytucję, z wyjątkiem szpitala, w której mogę odbyć tę praktykę – odpowiedziała przekręcając głowę w stronę przyjaciółki. Ta spojrzała na nią, jak na idiotkę.
- Jesteśmy w Anglii – stwierdziła patrząc na nią zachęcająco i odczekała chwilę na jakąkolwiek reakcję dziewczyny – W Londynie – kontynuowała gestykulując rękami – Na każdym kroku znajdziesz fana piłki nożnej. Stoke, Sunderland, Hull, West Ham… Arsenal…
Na dźwięk ostatniej nazwy brunetkę przeszedł dreszcz. Lydia celowo wymieniła ją na końcu, by przypomnieć przyjaciółce, że wciąż nie powiedziała jej wszystkiego. Nie naciskały na siebie, dawały czas, gdy ta druga go potrzebowała. Ale minął już rok, a Laura doskonale odczuwała upływ czasu.
- Kocham ten klub, ale nie będę w nim pracować, a tym bardziej odbywać jakichkolwiek ćwiczeń. Nigdy – skwitowała i podniosła się.
- No ej! – oburzyła się miedzianowłosa – Tylko zaproponowałam – wzruszyła ramionami i dołączyła do dwudziestolatki – Ale naprawdę chciałabym wiedzieć, co się wtedy stało. Dlaczego się tak zmieniłaś.
  Dziewczyna powiedziała to tak ciepło, że Argent spojrzała na nią z bólem. Nosiła w sobie to uczucie, wiedziała, że musi jej powiedzieć, ale po prostu nie potrafiła. Miała jakąś wewnętrzną blokadę, której nie potrafiła zniwelować.
- Wszystko ci wyjaśnię, obiecuję – powiedziała zmartwiona.
- Wiesz, że nie naciskam – uśmiechnęła się ciepło ruda – Poza tym masz jeszcze kilka dni. Przemyślisz wszystko na spokojnie i podejmiesz decyzję – powiedziała uspokajając przyjaciółkę i zdjęła okulary - Spodziewamy się jakichś gości? – zapytała wytężając wzrok w kierunku swojego mieszkania.
Laura natychmiast spojrzała w tym samym kierunku. Przez chwilę nie mogła zebrać myśli, lecz gdy dostrzegła kolor samochodu stojącego przed ich domem, olśniło ją.
- No nie – mruknęła zwalniając kroku.
- Co jest? – zapytała z obawą w głosie na widok zachowania Argent.
- Rodzice – odparła po chwili ciszy – Nie mam zamiaru z nimi rozmawiać – dodała odwracając się na pięcie.
- Hej, nie unikniesz tego – chwyciła przyjaciółkę za ramię – Poza tym już nas zauważyli – dodała ciszej.
Szatynka pokręciła niechętnie głową i spojrzała w ich kierunku. Westchnęła rzucając spojrzenie przyjaciółce i ruszyły w stronę domu. Im były bliżej, tym Laura nabierała większej ochoty na ucieczkę. Przeanalizowała chyba z dwadzieścia możliwości. Gdy skręciły na podjazd szczupła kobieta o długich blond włosach zdjęła okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęła się delikatnie.
- Wybacz nam tę niezapowiedzianą wizytę – odezwał się mężczyzna o podłużnej twarzy oprószonej kilkutygodniowym zarostem. Jego błękitne oczy błyszczały w promieniach lipcowego słońca.
- Mogliście chociaż napisać, kiedy macie zamiar się zjawić – odparła sztucznie Laura.
- Żebyś wiedziała kiedy wyjść z domu? – zapytała wciąż uśmiechnięta matka dziewczyny – Dzwoniliśmy do ciebie – zmieniła ton na bardziej poważny – Chcemy porozmawiać.
- To może nie będę państwu przeszkadzać – Lydia przypomniała o swojej obecności.
- Spokojnie – uśmiechnął się Chris – Chcieliśmy zaprosić naszą córkę na kolację. Dziś wieczorem, u nas.
- Obecność obowiązkowa skarbie – dodała Kate – Naprawdę mamy coś ważnego do omówienia – szepnęła nachylając się nad uchem Argent. Dziewczynę przeszedł dreszcz na samą myśl o wieczorze z tą dwójką.
- Nie odważyłabym się nie przyjść – odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
- Do zobaczenia za kilka godzin skarbie – ojciec Laury uśmiechnął się do dziewczyn – Do widzenia Lydio.
- Do widzenia, miło było państwa widzieć – odparła z uśmiechem szatynka i razem z przyjaciółką odprowadziły wzrokiem odjeżdżający samochód.
- Musisz być dla nich taka miła? – zapytała już ze szczerym uśmiechem brunetka.
- A ty musisz być dla nich tak oschła? – zapytała unosząc brwi. Laura spojrzała na nią z wyrzutem – Przecież widzisz, że się starają...
- Gdyby zastanowili się nad sobą wcześniej, nie musieliby teraz tego robić – odpowiedziała poważnie i razem z przyjaciółką weszła do domu.
  Jeszcze przez chwilę w drodze do swojego pokoju zastanawiała się nad opuszczeniem dzisiejszej kolacji. Miała powyżej uszu słuchania kolejnych wyjaśnień, dlaczego tyle lat nie miała z nimi żadnego kontaktu. Oh, oczywiście oprócz zakazów zbliżania się do jednej osoby i miejsca, w którym przebywała. Przestrzegała ich, lecz na swój sposób. Nie pozwoliłaby na uziemienie się w domu, w dodatku pod nadzorem. Wzdychając runęła na łóżko i zaczęła zastanawiać się, co włożyć na dzisiejszy długi wieczór.

- Masz klucze? – zapytała Lydia przyglądając się przyjaciółce.
- Uwierz mi, nie mam zamiaru siedzieć tam do późna – odpowiedziała zakładając niebieskie baleriny.
- Daj już spokój. Sama mówiłaś, że to nie w ich stylu dzwonić przed wizytą. Zobaczysz, że nie będzie tak, jak myślisz – uśmiechnęła się ruda.
- Dzięki, że mnie pocieszasz – Laura odwzajemniła gest – Za godzinę spodziewaj się sms'a z błaganiem o pomoc – puściła oczko przyjaciółce i wyszła.
  Zaczerpnęła świeżego wieczornego powietrza i założyła na głowę okulary przeciwsłoneczne, co tylko dodało jej kobiecości. Do domu swoich rodziców postanowiła udać się pieszo. Stwierdziła, że bez sensu byłoby pokonywanie czterech kilometrów samochodem. Samo zdrowie.
  Po niecałej godzinie jej oczom ukazał się piętrowy biały dom, otoczony idealnie przystrzyżonymi krzewami czerwonych i białych róż. Wspięła się na werandę i zapukała biorąc głęboki wdech.
- Zaczynałam myśleć, że jednak nie przyjdziesz – powiedziała Kate otwierając córce drzwi.
- Ciebie też miło widzieć, mamo – odpowiedziała akcentując ostatnie słowo.
Weszła do środka i ściągnęła lekki płaszcz. Zatrzymała się na sekundę, widząc czarną lśniącą marynarkę, która nie pasowała do ubioru żadnego z domowników. Coś wisi w powietrzu...
- Gotowa? – zapytała blond włosa kobieta.
- Chyba tak – odparła niepewnie, po czym razem z matką ruszyła do jadalni.
  Było to jasne pomieszczenie, przyozdobione intensywnie zielonymi roślinami, na środku którego znajdował się stół wykonany z ciemnobrązowego drewna. Laura spojrzała na swojego ojca wychodzącego z kuchni i uśmiechnęła się do niego. Chyba od zawsze większa więź łączyła ją właśnie z nim.
- Cieszymy się, że przyszłaś – powiedział wycierając sobie ręce ścierką.
- Tak, mama okazała już swoją radość – odpowiedziała patrząc w stronę kobiety.
- Lauro, nie chcemy znowu się kłócić... Mamy dzisiaj ważniejszy powód – Kate spojrzała na córkę z nutką obawy.
- Chcecie mnie z kimś poznać, prawda? – zapytała nie owijając w bawełnę. Była to jedna z jej dominujących cech. Nie potrafiła skradać się z pytaniami, wolała dowiadywać się pewnych rzeczy od razu, bez zbędnych zabaw – Zauważyłam marynarkę na wieszaku, a z tego, co wiem nie jest w waszym guście.
  Małżeństwo spojrzało po sobie i uśmiechnęli się do siebie. Pamięć fotograficzna Laury i jej spostrzegawczość zadziwiały ich już nie raz. Mimo, że wychowywali córkę tak krótko...
- Czyli element zaskoczenia mamy już z głowy.
  W drzwiach jadalni stanął wysoki mężczyzna, w podeszłym wieku. Na jego twarzy malowały się zmarszczki, co świadczyło o wielu ciężkich chwilach i latach pracy, która kosztowała go nie jedno zmartwienie. Brunetka obróciła się i rozpoznając gościa zbladła. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy i wędruje gdzieś, gdzie w tym momencie nie powinno jej być. Mocniej zacisnęła palce na oparciu krzesła.
- Dobry wieczór – wydukała z bladym uśmiechem.
- Witaj Lauro – mężczyzna odwzajemnił uśmiech i podszedł do stołu, by zająć miejsce.

„- Dzięki. I przepraszam za zamieszanie – podniosła dłoń w geście pożegnania i odwróciła się szybko wpadając na kogoś. Odsunęła się i spojrzała na swoją przeszkodę.
Kolejny dreszcz.
- Chłopcy, a więc… Czy ktoś mi powie, co ta dziewczyna tutaj robi? – starszy mężczyzna rozłożył ręce i zwrócił się do rozmawiających ze sobą zawodników. Stopniowo w pomieszczeniu nastawała cisza. Dziewczyna nie miała zamiaru zapoznawać się z całym sztabem szkoleniowym i ochroną, więc postanowiła wykorzystać moment.
- Przepraszam, pomyliłam drzwi. Już mnie tu nie ma – odpowiedziała szybko ze sztucznym uśmiechem i zwinnie wymijając mężczyznę tak, by nie mógł na nią spojrzeć wyszła z szatni...”

  Wzięła głęboki wdech, by się uspokoić i usiadła do stołu. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Lydia miała rację, nie jest tak, jak myślała.
- Lauro, wszystko w porządku? Zaniemówiłaś… - zauważył ojciec dziewczyny.
- Uh – brunetka ze świstem wypuściła powietrze – Po prostu przez kilkanaście lat zabranialiście mi zbliżać się do tego człowieka, a tymczasem dzisiaj jak gdyby nigdy nic... jemy wspólnie kolację – wyjaśniła sięgając po lampkę czerwonego wina.
Pozostali wymienili spojrzenia, co nie uszło uwadze dziewczyny.
- I póki co, trzymałaś się tego – starszy mężczyzna uśmiechnął się i Laura spojrzała na niego neutralnym wzrokiem. I wtedy sobie przypomniał. Tamten dzień. Kiedy jego zespół wysoko wygrał z niebezpiecznym rywalem. Kiedy pełen optymizmu i przygotowanych pochwał wszedł do szatni swoich piłkarzy i już miał okazać im, jak bardzo jest z nich dumny, gdy widok pewnej dziewczyny zamieszał mu myśli. Pamiętał tylko jej wzrok, który zdążył złapać, zanim się odwróciła i wybiegła. Wiedział, że skądś je znał, lecz nie miał pojęcia skąd. Do dzisiaj.
- Tak. Skrupulatnie – dodała Laura oddalając myśli zarówno swoje, jak i Wengera.
- Cóż, dowiedzieliśmy się, że dostałaś ofertę od uczelni – zmienił temat Chris.
- Naprawdę? – podniosła głowę zaskoczona.
- Dostaliśmy list z gratulacjami. Wspomniano w nim o planach w kierunku twojej edukacji – wyjaśniła matka Laury.
- Jeśli chcecie się dowiedzieć, co zamierzam, to rozczaruję was – odparła wycierając usta lnianą serwetą – Sama jeszcze tego nie wiem.
- Jak to – Wenger zmarszczył brwi przyglądając się dziewczynie – Przecież zostały tylko dwa tygodnie, otrzymałaś już jakieś oferty?
- Em, nie... A miałam jakiekolwiek otrzymać...? – zapytała zdziwiona czując, że sytuacja wymyka się jej z rąk.
- Nie ogłaszałaś się na stronie uniwersytetu? – wtrąciła równie zaskoczona Kate.
- A skąd miałam o tym wiedzieć? – Laura opadła na oparcie krzesła widząc, jak wiele ją ominęło.
- Dobrze, spokojnie – odezwał się Chris odkładając sztućce – Nic wielkiego się nie stało, po prostu oszczędziłabyś sobie jeżdżenia po placówkach – ojciec dziewczyny starał się ją uspokoić – To jest właśnie jeden z powodów tej kolacji – dodał i spojrzał wymownie na gościa.
- Oh, tak – mężczyzna wyprostował się ocierając usta – A więc to ja będę pierwszym zainteresowanym twoją osobą i chciałbym tu i teraz złożyć ci ofertę pracy w ramach praktyk z twojego uniwersytetu Lauro.
  Argent uśmiechnęła się do siebie, nieco rozbawiona sytuacją. Spojrzała na swoich rodziców i rzuciła im pytające spojrzenie.
- Nie macie nic przeciwko? – zapytała dźwięcznie – Żadnego słowa sprzeciwu?
- Wręcz przeciwnie skarbie – oświadczył spokojnym głosem ojciec dziewczyny.
- Nalegamy, byś się zgodziła – dokończyła równie spokojnie Kate.
  Laurę po prostu zamurowało. Czy kiedykolwiek pomyślałaby, że sytuacja tak diametralnie się odwróci? Niegdyś zrobiliby wszystko, aby ich jedyna córka była bezpieczna, z dala od tego człowieka. A dzisiaj namawiają ją do współpracy z nim. Niewiarygodne.
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Sami mówiliście, że to niebezpieczne dla mnie i dla was, a teraz mam codziennie przebywać w obecności mojego dziadka?
  Ostatnie słowo zagęściło atmosferę. Kate i Chris niekoniecznie chcieli o tym informować swoją córkę, lecz gdy masa wyjazdów z kraju zwaliła im się na głowę, musieli zwrócić się do kogoś o pomoc. Przez pierwsze lata wychowaniem Laury zajęły się prywatne nianie i nauczycielki dbające o jej edukację. Jednak stało się jasne, że długo tak nie pociągną. To była ich jedyna córka i wiedzieli, że nie mogą zostawiać jej obcym osobom. Przyszedł czas, gdy musieli schować dumę i prosić osobę, do której żywili więcej, niż niechęć i prosić ją o zajęcie się Laurą. Kilka lat później na światło dzienne wyszły fakty, które ponownie zaważyły o losie dziewczyny. Zakazano jej widywania się, spotykania i rozmawiania z dziadkiem. Miała wtedy kilkanaście lat, więc wcześniej posłano ją do liceum. Mimo zakazu i wiedzy o czyhającym niebezpieczeństwie, Laura uczęszczała na prawie każdy mecz drużyny, której menedżerem był jej dziadek. Tylko raz, jeden jedyny raz zdarzyło się jej spotkać z nim twarzą w twarz.
- A czy jesteście w stanie mi wyjaśnić, dlaczego? – zapytała z nutką zdenerwowania w głosie.
- Nie możemy powiedzieć ci wszystkiego, bo sami jeszcze niewiele wiemy, lecz...
- Najciemniej jest pod latarnią – wyjaśnił krótko Wenger przywołując przysłowie.
Dziewczyna miała ochotę zadać kolejne pytanie, lecz jakby ta odpowiedź powiedziała jej wszystko.
- Muszę to przemyśleć... – zaczęła, lecz dzwonek telefonu przerwał jej wypowiedź.
- Wybaczcie – matka Laury zerwała się, by odebrać. Nastała chwila ciszy, podczas której dziewczyna starała się zebrać myśli. Przypomniała sobie, jak kilka godzin temu zarzekała się przed przyjaciółką, że za żadne skarby nie złoży podania na Emirates. Nigdy. Tak to mniej więcej ujęła. Poza tym, jak oni to sobie wyobrażają - nie rozmawiała z dziadkiem tyle lat i nagle ma zacząć z nim pracować? Przecież to niedorzeczne.
- Przepraszam was bardzo, ale to pilne. Nawet bardziej, niż pilne – powiedziała Kate zakładając kurtkę i rzucając mężowi porozumiewawcze spojrzenie.
- Nawet nie mam sił tego skomentować – skwitowała Laura.
- Wszystko w porządku. Zajmiemy się resztą, a wy idźcie – powiedział spokojnie Arsene podnosząc się z krzesła. Nie chciał, by dziewczyna żegnała się z rodzicami w kłótni. Dziewczyna miała ochotę zapytać "jacy my?", lecz widząc wyraz twarzy Wengera zrezygnowała.
- Wrócimy tak szybko, jak to będzie możliwe - powiedziała Kate na pożegnanie i państwo Argent opuścili dom.
- A więc? Pomożesz? – zapytał podnosząc brudny talerz.
- Nie do końca rozumiem, czy wiesz... czy wyobrażasz sobie, jak to ma wyglądać – powiedziała wstając.
- Zbierzemy naczynia i w kuchni...
- Nie, nie – przerwała widząc jego zaskoczoną minę – Chodzi o tę pracę.
- Cóż. Na początku też nie mogłem tego zaakceptować i zrozumieć, ale skoro w ten sposób masz być bezpieczna, to czemu nie. To z pewnością wzbudzi mniej podejrzeń..., nieważne – urwał i spojrzał na wnuczkę przepraszającym wzrokiem.
- Nie szkodzi, przyzwyczaiłam się do tajemnic – odparła i razem z dziadkiem weszła do kuchni – Nie obawiasz się? Niczego? – dopytywała zapełniając zmywarkę – Naprawdę nie mogę uwierzyć w wasz spokój.
- To wydaje się bardzo ryzykowne, ale ma sens. Miałem nadzieję – zaczął zmieniając temat – że większość cech zewnętrznych odziedziczysz po swojej babci, była piękną kobietą. Tymczasem wydaje mi się, że nos masz jakby po mnie – mówiąc to zmarszczył zabawnie brwi – Wybacz, nie planowałem tego – uśmiechnął się do dziewczyny, na co ona zaczęła się śmiać.
- Obawiam się, że ten nos zniszczy wszystko – odpowiedziała ukazując rząd białych zębów, po czym spuściła głowę drapiąc się po karku. Ta szybka zmiana nastroju trochę ją zdziwiła. Tyle lat nie miała kontaktu z tym mężczyzną, a teraz tak po prostu sobie rozmawiają. Ale z jednej strony, to chyba dobrze…
- Przemyśl to dokładnie – nagła zmiana w głosie Wengera zwróciła uwagę Laury – Chciałbym jakoś spędzać z tobą więcej czasu. Kiedy twoi rodzice zakazali mi się z tobą widywać byłaś małym brzdącem. Kilka razy zaledwie pozwolili zabrać mi cię na mecz.
- A więc już wiem, skąd to zamiłowanie do tej drużyny – odparła uśmiechając się delikatnie – Trochę się tego obawiam, ale obiecuję, że się nad tym zastanowię…
- Nie będę nalegał, masz jeszcze trochę czasu – Wenger wytarł mokre sztućce i zaczął segregować je w szufladzie.
  Nikt nie poruszył więcej tego tematu: Laura miała zbyt dużo pytań i nie chciała zmieniać tego wieczoru w rozmowę o jej przeszłości, natomiast Arsene pomyślał, że wszystko wyjaśni się w najbliższych dniach. Zdawał sobie sprawę, że wiele będzie zależało od decyzji Laury, lecz uzbroił się w cierpliwość i postanowił poczekać.
  Gdy skończyli, Wenger postanowił zostać i poczekać na córkę, natomiast Laura nie miała zbytniej ochoty, by kontynuować rozmowę z rodzicami i wróciła do domu. W drodze powrotnej głowiła się, jak ma postąpić. Przedstawiono jej ofertę, a nie uświadomiono ją nawet, jak duże jest niebezpieczeństwo. I czy tak było zawsze, czy zaczęło się to od niedawna?
  Westchnęła odgarniając włosy. Znowu jej to zrobili. Powiedzieli, że się martwią, chcą chronić. Ale nie powiedzieli przed czym. Kiedyś postanowiła sobie, że nie będzie wnikać w te ich gierki. W kółko robili i wciąż robią to samo, wyjeżdżają, szukają i wracają by powiedzieć jej, jak bardzo ją kochają i że niedługo będzie normalnie. By za kilka dni znów zniknąć i zostawić ją z nianią... Nie. Nigdy więcej nie będzie już zależna od ich wyjazdów.
  Gdy dotarła do domu po cichu wspięła się po schodach do swojego pokoju. Wzięła szybki prysznic i położyła się do łóżka. Wciąż miała mętlik w głowie dotyczący propozycji dziadka. Gdyby się zgodziła, mogliby pomyśleć, że się ugięła. Gdy tego nie zrobi, pomyślą, że robi im na złość i zachowuje się jak mała dziewczynka.
Westchnęła. Przez ostatni rok bardzo mało czasu spędzała na Emirates. Kiedyś każdy mecz był dla niej jak godzina spędzona w kościele, a teraz... Kocha tę drużynę i wszystko, co z nią związane i wiedziała, że w jakiejś części przyczynił się do tego Wenger zabierając ją w dzieciństwie na mecze, do czego sam przyznał się kilka godzin temu. Więc dlaczego miałaby szukać innego miejsca, gdy wystarczy jedno słowo i będzie łączyła przyjemne z pożytecznym?
  Przewróciła się na drugi bok i zaczęła planować jutrzejszy dzień. Jeśli obudzi się w dobrym nastroju, będzie to oznaczało trafny wybór.

  Wysiadając z samochodu sprawdziła jeszcze tylko zawartość czerwonej teczki w czarną kratę, którą pieczołowicie ulokowała w swojej czarnej torebce i zablokowała kluczykiem pojazd. Nie zastanawiała się dłużej nad decyzją. Kolejnym argumentem przemawiającym za podjęciem praktyk w tym miejscu, był fakt, że w każdej innej placówce czy stadionie czułaby się źle i rozważałaby każde " a gdyby…". A tak, nawet jeśli to nie będzie to, na co liczy, i tak będzie szczęśliwa ze względu, na samo miejsce.
  Weszła od strony przeznaczonej dla pracowników, piłkarzy i dziennikarzy pokonując ogromne szklane drzwi. Było jej głupio, że już tak długo nie odwiedzała tego miejsca. Ale teraz to się zmieni – pomyślała. Czuła się nieco poirytowana swoim zachowaniem, była to kolejna wada z którą walczyła – najpierw potrafiła obstać przy swoim, zarzekać się że nie będzie inaczej, a później jednak zmieniała decyzję, ze względu na fakty, których nie brała pod uwagę. Uśmiechnęła się do siebie kręcąc głową.
  Z lekko rozpromienioną twarzą ruszyła przed siebie i spojrzała na ogromną drewnianą tablicę, na której czerwono-białe literki informowały o piętrach i pomieszczeniach, jakie się na nich znajdywały. Odnalazła właściwy numer i ruszyła w kierunku schodów. Nie chciała iść na łatwiznę i skorzystać z windy. Tak samo postanowiła nie robić z załatwianiem dokumentów. Bo przecież wystarczył jeden telefon do dziadka, i już dawno siedziałaby w jego gabinecie, nie musiała rano zbierać wszystkich potrzebnych papierów, i zapewne już jutro brałaby udział w treningu, albo chociaż przygotowaniach do niego. Chciała od początku polegać na sobie.
  Jeszcze raz zajrzała do torebki, czy aby na pewno o niczym nie zapomniała. Powoli przewracała białe kartki papieru i odhaczała w myślach fajeczki. Wszystko się zgadzało, wyciągała właśnie potrzebne dokumenty, by nie musieć ich później szukać, gdy zagapiła się i w coś uderzyła. Jak się zaraz okazało, nie w coś, a w kogoś.
- Przepraszam! Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiłaś.
Męski głos jeszcze chwilę dźwięczał jej w uszach, zanim oszołomiona doszła do siebie.
- Jestem cała. Przepraszam – zaczęła zbierając kartki. Dopiero, gdy zauważyła wystającą w jej kierunku dłoń z częścią jej dokumentów spojrzała na swojego oprawcę – Dziękuję – uśmiechnęła się, lecz szybko zmieniła wyraz twarzy. W jednej chwili wspomnieniami cofnęła się o kilkanaście miesięcy i znowu poczuła ten świdrujący wzrok. Wydawało jej się, że z ust mężczyzny lada chwila wyleje się potok słów ujawniający tajemnicę na światło dzienne.

~***~

niedziela, 19 lutego 2017

Prolog

- Jak tam? Stresik jest? – zapytał brunet z kilkudniowym zarostem poklepując starego przyjaciela po plecach. Ten, zamyślony potrząsnął lekko głową i spojrzał na niego marszcząc brwi – Pytałem, czy się denerwujesz – ponowił pytanie rozumiejąc grymas na twarzy piłkarza.
Stali w tunelu prowadzącym na stadion oczekując na sygnał do wyjścia. Jedni podskakiwali, drudzy wykonywali skłony, wszystko, by nie pozwolić mięśniom ostygnąć. Lecz dwudziestolatek błądził wzrokiem po suficie i ścianach czerwono-białego pomieszczenia.
- Teraz już tak – odparł i uśmiechnął się po chwili do przyjaciela.
- Ej, rozluźnij się! To tylko twój debiut i to nic takiego, że każdy będzie na ciebie patrzył i zapisywał jak sobie radzisz i ile błędów popełniłeś…
- Nie pomagasz – przerwał mu odchylając głowę w jego kierunku.
- No weź! Zobaczysz, że nie będzie tak źle, jak na to wygląda – wzruszył ramionami odczekując chwilę, po czym roześmiał się na widok spiętej twarzy przyjaciela – Żartuję przecież – szturchnął go w bok – Zapomnij o tym. Po prostu wejdź w grę, nie myśląc, co dzieję się poza nią i… rób swoje.
- W końcu mówisz konkretnie – uśmiechnął się szeroko i pokręcił żartobliwie głową.
- No, a jak tam się sprawy mają? – zapytał, niewinnie zmieniając temat.
- Hm? Jakie sprawy? – dopytywał przyjaciel, nie mogąc zrozumieć.
Toral zmieszał się takim obrotem spraw. Uśmiech jakby zniknął z jego twarzy, a wzrok na chwilę stał się nieobecny. Dokładnie wczoraj o tej porze dowiedział się, że rozmowy o wypożyczeniu Bellerina są w bardzo zaawansowanym stadium. Domyślał się, że jego przyjaciel prawdopodobnie już wie, gdzie spędzi ten sezon, lecz ani słowem mu o tym nie wspomniał. Sam nie wiedział, co ma myśleć. Dzisiaj debiutuje, co może oznaczać, że z przenosin nici, lecz może to tylko taka przykrywka. Coś jakby jednak mu mówiło, że Hector opuści go i uda się na wypożyczenie do Watford. Był to klub drugoligowy, co oznaczałoby, że na te kilkanaście miesięcy Hiszpan będzie musiał opuścić Emirates. Nie chciał tego. Od zawsze byli razem, czy to w szkółce piłkarskiej Barcelony, czy to w kadrze reprezentacji Hiszpanii… Zawsze. Zdarzały się dłuższe, bądź krótsze przerwy, ale nie cały sezon… Do ostatniej chwili miał nadzieję, że coś się zmieni, że ktoś zrezygnuje, lecz wiedział, że siedzenie na ławce nie pomoże mu w zdobyciu miejsca w pierwszym składzie, musiał regularnie grać i zdobywać potrzebne doświadczenie, umiejętności…
- Wszystko okej? – zapytał Bellerin, wydzierając przyjaciela z namysłu – Pogadamy po meczu, muszę już iść – dodał szybko, po czym obydwie drużyny zgromadzone w tunelu wyszły na murawę.
- Jasne… - odpowiedział, lecz zbyt późno, by ktokolwiek mógł go usłyszeć. Stał wbity w ziemię patrząc, jak kolejno zawodnicy przekraczali białą linię wyznaczającą krańce boiska. Bał się tego, czego dowie się po meczu…
- Zapomniałeś czegoś? – usłyszał znajomy głos i odwrócił się w jego kierunku.
- Nie, nie… Już idę – odpowiedział i razem z Gnabry’m ruszyli zająć swoje miejsca na trybunach, tuż za ławką rezerwowych.
Przyszło mu na myśl, że może to i lepiej, że Hector nic mu jeszcze nie powiedział. Na pewno ich rozmowa urwałaby się w ważnym momencie i wyszedłby na boisko z natłokiem myśli, które nie pozwoliłyby mu się skupić. A debiut ma się przecież tylko raz. Westchnął żałośnie zwracając tym na siebie uwagę towarzysza.
- Jesteś chory? – zapytał unosząc jedną brew.
- Nie... – odparł markotnie –  Ale to jest całkiem dobry pomysł – ożywił się patrząc na ciemnoskórego chłopaka.
- Stary, wszystko z tobą w porządku? – odparł zdziwiony rozchylając usta.
- Uh… Tak, zapomnij – pokręcił głową przecierając oczy palcami.
Dwudziestolatek z uwagą przyglądał się chłopakowi po czym uśmiechnął się do siebie w geście zrozumienia.
- Chodzi o wypożyczenie Bellerin’a – stwierdził, a Toral spojrzał na niego wzrokiem pełnym niepewności – Każdy wie, że ty i Hector jesteście nierozłączni, ale przecież jakoś to przeżyjecie.
Piłkarze odnaleźli swoje miejsca na trybunach i usadowili się na nich. Odczekali chwilę, aż zabrzmi pierwszy gwizdek rozpoczynający mecz i poświęcili kilka minut, by zaznajomić się ze składem drużyny przeciwnej, którą był West Ham.
- Wiesz coś na ten temat? Podpisali kontrakt? – wypalił zniecierpliwiony Jon.
- A co ja jestem, Wenger? – zaśmiał się Gnabry – Nie mam pojęcia, zresztą gdybym wiedział, to i tak bym nie pisnął słowa – Toral spojrzał na niego zdziwiony – No co. Każdy by wolał, żebyś usłyszał to od niego.
- Fakt – mruknął opierając głowę na oparciu czerwonego fotela z logiem klubu i zaczął śledzić przebieg meczu.
- Dobra. Gadaj co ci jest – Serge patrzył na niego wyczekująco wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu – Nikt normalny się tak nie przejmuje wypożyczeniem swojego przyjaciela!
- Dzięki, że obarczasz mnie o niepoczytalność – odpowiedział dwudziestojednolatek i zaczęli się śmiać.
- Przecież dobrze wiesz, że Hector jest dobrym obrońcą. Wenger go nie sprzeda. A to tylko jeden sezon i nim się obejrzysz, on znów tu będzie. Wytrzymasz – stwierdził i zaczął wodzić wzrokiem za podawaną piłką przez graczy West Hamu.
- Bez urazy, ale nie mam nikogo tak bliskiego, jak on, nikogo, kto tak dobrze mnie zna. Poza tym… - urwał, bo Kanonierzy byli bardzo blisko zdobycia bramki.
- Poza tym, co? – ponaglał przyjaciela Gnabry.
- Mam przeczucie, że coś się wydarzy. Coś nieoczekiwanego – odparł powoli dobierając słowa, co wywołało lekkie przerażenie na twarzy dwudziestolatka.
- Dobra… Zaczynasz mnie przerażać. Jesteś jakimś mediu… Patrz! GOOOL!!
Wszyscy zgromadzeni na Emirates podnieśli się z miejsc i zaczęli krzyczeć i wiwatować. Po chwili z głośników wydobył się głos oznajmiający asystę i autora zdobytej bramki. Gola strzelił Giroud, a asystował mu… Bellerin. Toral słysząc to uśmiechnął się do siebie i odpychając natłok myśli usiadł z powrotem na swoim miejscu.
- To właśnie było twoim przeczuciem? – krzyknął radośnie Gnabry.


  Dziewczyna o włosach w odcieniu miedzi wpatrywała się, jak ulubiona, a raczej ukochana drużyna jej przyjaciółki wychodzi na boisko. Jak zwykle Laura starała się kupić takie bilety, by być najbliżej i jednocześnie widzieć wszystko, co istotne. Patrzyła teraz na nią i zastanawiała się, jakim cudem tyle lat wytrzymała z kimś, kto uwielbia ten sport. Bo przecież ona sama brzydziła się piłką nożną, a teraz siedzi obok największej fanki Arsenalu i ogląda mecz.
- Nie patrz tak na mnie! Patrz jak grają! – krzyknęła wśród rozentuzjazmowanego tłumu przerywając zamyślenie przyjaciółki.
- Wybacz – uśmiechnęła się rudowłosa – Zamyśliłam się.
- Oo, ciekawe nad czym. Przecież jest mecz! – odpowiedziała nie patrząc na przyjaciółkę.
- Naprawdę nigdy nie chciałaś zostać po meczu i spotkać się z którymś z nich? – dziewiętnastolatka poszła w ślady szatynki i podążając wzrokiem za przemieszczającą się piłką zadała pytanie. Kątem oka zauważyła jednak, że odwróciła tym uwagę dziewczyny od meczu.
- Nigdy – odparła krótko – Dla mnie liczy się całość, a nie poszczególni zawodnicy – uśmiechnęła się delikatnie do towarzyszki i ponownie odwróciła wzrok w kierunku boiska.
- Naprawdę? Nawet na minutę? Porozmawiać z którymś, na przykład… O, ten z dwunastką.
- Giroud? – zaśmiała się uroczo – Niby o czym miałabym z nim rozmawiać? To, że uwielbiam piłkę, nie znaczy, że jestem ekspertem w tej dziedzinie i potrafię grać – puściła jej oczko i zacisnęła mocno kciuki, bo czerwona drużyna znajdowała się niebezpiecznie blisko bramki przeciwnika.
- Jak zwykle wygrywasz tę rozmowę – westchnęła Lydia – To na pewno nie ma nic wspólnego z tym, że twój dzia…
- GOOOOOL!! Widziałaś to?! Co za akcja! – krzyknęła Laura przerywając przyjaciółce i nagle cały stadion oszalał.
Ta spojrzała na nią z rozbawieniem podziwiając, jak jedna osoba może być tak oddana drużynie piłkarskiej. Od tej strony tylko ona ją znała i tylko ona wiedziała jak bardzo szatynka ożywia się, gdy usłyszy jedno słowo. Arsenal.
- Kto trafił? – zapytała krzycząc.
- Giroud! – odpowiedziała przekrzykując tłum –  Ale bardziej zastanawia mnie, jak taki młody obrońca mógł stworzyć takie podanie! W dodatku obrońca, który debiutuje!
W pewnej chwili dziewczyny przeniosły swój wzrok na ogromny telebim, na którym właśnie odtwarzano powtórkę całej akcji. Martin otworzyła oczy ze zdumienia.
- Wiesz, że nie znam się na tym, ale to, co zrobił ten piłkarz…
- No nie?! Coś fantastycznego! – krzyczała radośnie Laura.

  Kwadrans przed końcem meczu Lydia postanowiła opuścić stadion. Zawsze tak robiła, gdyż przepychanie się wśród kilkutysięcznego tłumu zmierzającego do wyjścia nie było czymś, czego chciała doznać na własnej skórze. Jak za każdym razem, poinformowała przyjaciółkę, że będzie czekać przed wejściem i spokojnym krokiem ruszyła w kierunku tuneli. Natomiast Laura czekała do ostatniej minuty meczu. Nigdy nie zapomni, jak w 87 minucie otrzymała bardzo ważny telefon i musiała opuścić stadion. Arsenal przegrywał 0:1, a gdy wróciła do domu, okazało się, że wygrał 2:1. Cały tydzień nie mogła sobie tego wybaczyć.
  Kiedy sędzia po raz ostatni użył gwizdka zadowolona Laura i kilka tysięcy innych kibiców powoli opuszczali stadion. W przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, Argent była tym doświadczeniem zachwycona. Wśród tłumu fanów czuła się częścią czegoś wielkiego i zarazem pięknego. Tak też było i tym razem, gdy przymykając delikatnie oczy i wsuwając dłonie w kieszenie swoich spodni nasłuchiwała pełnych radości i dumy rozmów kibiców. Przerwała tę czynność, czując na nodze rozchodzące się wibracje. Wysunęła telefon z kieszeni i odczytała wiadomość. Była tym tak zaabsorbowana, że nie zważając na nic postanowiła iść z tłumem, co później okazało się być błędną decyzją…
  Trzeci raz już kasowała napisane wcześniej słowa. Była zszokowana. Zarówno adresatem wiadomości, jak i jej treścią. Nie potrafiła stworzyć żadnego sensownego zdania, które nadawałoby się, jako odpowiedź i nie zdradzało zbyt wielu emocji. Postanowiła napisać do Lydii, że wyjdzie ze stadionu później niż zwykle i skierowała się w stronę toalet bez sprawdzania właściwego kierunku. Jeszcze raz odczytała otrzymaną wcześniej wiadomość i podnosząc na sekundę wzrok znad ekranu komórki dostrzegła klamkę, którą chwyciła i pociągając do siebie weszła do środka. Westchnęła ciężko odchylając głowę, po czym przetarła zmęczone oczy, które powoli otworzyła.


- O stary! To było nieziemskie!
- A ty to co! Drugi gol wcale nie był gorszy od pierwszego!
- Prawidłowe rozpoczęcie sezonu panowie! – krzyknął donośnie Cazorla i cała drużyna zaczęła wiwatować.
- Nie zapominajmy o autorze znakomitej asysty! – dodał Olivier obejmując ramieniem Hectora.
Ten nieznacznie speszony ściskał w lewej dłoni swoją mokrą od potu koszulkę, a drugą uniósł w górę i szeroko się uśmiechnął.
- Ya Gunners, Ya!
- Powiem ci młody, że coś z ciebie będzie – poklepał go po plecach Giroud i odszedł do swoich przyjaciół.
- Coś ze mnie będzie… - szepnął do siebie z nadzieją w głosie i spojrzał na herb widniejący na jego białych spodenkach.
- Gratuluję mistrzu! – usłyszał za sobą radosny głos, który rozpoznawał już od ponad piętnastu lat. Odwrócił się w kierunku przyjaciela i posłał mu szeroki uśmiech – Chyba słyszałeś to „OOOO”, kiedy pokazano powtórkę gola. I nie mam na myśli bramki – Toral poruszył teatralnie brwiami i wyściskał chłopaka.
- To dopiero pierwszy mecz, no wiesz… Takie coś może mi się przytrafić…
- Nie, ani się waż tego mówić. To było fenomenalne zgranie! Wenger będzie dumny – odparł stanowczo Jon dumnie kiwając głową.
- Mam nadzieję – westchnął z radością Hector – Podszkolę się trochę i w przyszłym sezonie pokażę co potrafię – powiedział i sięgnął po mokry ręcznik, który przełożył przez rozgrzane ramiona.
- Nie rozumiem – zmarszczył czoło Toral sadowiąc się na ciemnobrązowej ławce – Co masz na myśli? – wydukał przełykając głośno ślinę. Bardzo dobrze wiedział, co to oznacza. Miał jednak nadzieję, że się myli. Patrzył z wyczekiwaniem na dwudziestolatka, który przybrał poważną minę i spuścił głowę.
- Podpisałem dziś rano kontrakt – powiedział spokojnie – Wypożyczenie do Watford.
Jon spojrzał na swoje dłonie pustym wzrokiem. W głowie dźwięczały mu słowa wypowiedziane przed chwilą przez Hectora. Bał się, że zostanie sam i nikt nie będzie potrafił rozmawiać z nim tak, jak on. Czuł się jak zagubione dziecko, które w tłumie nie widzi żadnej znajomej twarzy.
- Gratuluję – odparł zaciskając pięści.
- Słuchaj, wiesz, że tego nie chcę – zaczął Bellerin przysiadając się do przyjaciela – Ale sam wiesz, jak to jest. Nie grasz – nie ma cię w pierwszym składzie. Debiutowałem dzisiaj, żeby pokazać władzom Watford’u na co mnie stać, ale nie spodziewałem się aż takiego popisu z mojej strony – uśmiechnął się niewinnie – Damy sobie radę. Też się martwię, jak to będzie. Zawsze byliśmy razem…
- I będziemy – przerwał mu patrząc głęboko w oczy – Jesteś dla mnie jak brat…
- A bracia nie odchodzą na zawsze – dodał Hector i przytulił się do Hiszpana.
- Jakoś to znio… - zaczął, lecz przerwał wytężając słuch.
- Co jest? – zapytał cicho Hector patrząc wyczekująco na Torala.
- Dlaczego zrobiło się tak cicho…
Mężczyźni rozejrzeli się po szatni i podnieśli się szukając wzrokiem przyczyny tej sytuacji. Podeszli do grupy piłkarzy i spojrzeli w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Rozchylili usta ze zdziwienia, a ich brwi powędrowały w górę.
Przed nimi stała dziewczyna, której wyraz twarzy mówił sam za siebie. Była zszokowana zarówno tym, gdzie się znajduje, jak i samym widokiem kilkunastu półnagich piłkarzy. Jej prawa ręka powędrowała w okolice skroni, a z ust wydobył się świst wydychanego powietrza.
- By to szlag… - szepnęła niemal niesłyszalnie.
Miała włosy w odcieniu ciemnego miodu i pełne, wydatne usta, które w obecnej chwili nerwowo przygryzała. Dopiero teraz Toral zorientował się, że dziewczyna ściska w lewej dłoni szalik z nazwą drużyny, a ubrana była w ich klubową koszulkę, której herb delikatnie drżał pod wpływem szybkich uderzeń jej serca. Nagle po szatni przebiegł szmer, który wywołał na twarzy szatynki lekkie rumieńce. Po chwili z szeregu zaciekawionych mężczyzn wystąpił Olivier, który stanął przed niespodziewanym gościem. Wyprostował się, by wydać się jej jeszcze bardziej większy i groźniejszy, po czym uniósł lekko prawą brew.
  Giroud był typem człowieka, który rozbawia towarzystwo. Czy to przed, czy po meczu, w jednej minucie potrafił rozśmieszyć całą szatnię i poprawić wszystkim humor. Miał jednak chwile, w których gwiazdorzył, lub bardzo chciał się popisać. Starał się z tym walczyć, lecz nie zawsze mu to wychodziło.
- Potrzebujesz czegoś? – zapytał nieco lekceważącym tonem, w którym dało się odnaleźć iskierki złości. Dziewczyna przeniosła wzrok na jego twarz i marszcząc nos pokręciła głową – A może jesteś jedną z tych wrednych dziennikarek, które tylko polują na sekrety i ploteczki? – kontynuował, lecz bardziej srogim tonem.
  Na widok jego zachowania Toral miał ochotę wyrwać się z tłumu i zakończyć tę szopkę, lecz od klubowej dwunastki był dużo młodszy i nie grał w pierwszym składzie, by móc ot tak go upominać. Nie chodziło tutaj o jakąś hierarchię. W drużynie każdy był ważny i jeden szanował drugiego. Dlatego Jon westchnął jedynie żałośnie i czekał na rozwój sytuacji.
- Giroud, przestań – odezwał się z radością w głowie Sanchez zakładając koszulkę – Nie widzisz, że to zwykła dziewczyna? – uśmiechnął się do niej klepiąc przyjaciela po plecach.
Szatynka spojrzała na piłkarza i rozluźniła się nieco. Chyba jej trochę nie docenili i zaniżyli wiekowo. To, że nie jest tak wysoka, jak Olivier, nie znaczy, że jest dziesięciolatką. Wiedziała, że tacy, jak oni są wysocy, ale w rzeczywistości byli naprawdę wielcy.
  Powoli docierało do niej, że znajduje się w szatni drużyny, którą miała w sercu od zawsze. Ale, co dziwnie, nie odczuwała potrzeby poznania ich bliżej, czy też zadania kilku pytań, które zapewne słyszeli codziennie od swoich fanów. Po prostu chciała stąd wyjść. Jak najszybciej. Była w miejscu, w którym nigdy nie powinna się znaleźć. Dopiero teraz poczuła niebezpieczeństwo, przed którym od zawsze ją przestrzegano.
- Jasne, a… - zaczął zbity z tropu Giroud.
- Tak, zwykła dziewczyna – przerwała mu uśmiechając się delikatnie, czym wywołała totalną ciszę. Nie zważając na to i chcąc opuścić to pomieszczenie postanowiła zwinnie się wymknąć – Wybaczcie za najście, trafiłam tu całkiem przypadkiem. Całą uwagę skupiłam na komórce – dopowiedziała szybko widząc, jak Olivier otwiera usta.
- Cóż… - odezwał się cichy dotąd Oxlade – Wybacz nam to nieprzyjazne zachowanie kolegi – uśmiechnął się podchodząc do niej – W ramach przeprosin podpiszemy się na twoim szaliku, co ty na to? – zaproponował rozglądając się zapewne za czarnym markerem.
- Em, nie trzeba – uśmiechnęła się i zrobiła krok w tył – Muszę iść.
- Naprawdę nie chcesz? Z tego co widać, pewnie nam kibicujesz – zauważył Sanchez, co wywołało nerwowy uśmiech na twarzy dziewiętnastolatki.
- Oj no weź. Albo przynajmniej sam Oli, za to że tak naskoczył – poruszał brwiami Ox, na co Giroud spojrzał na niego zdziwiony.
- Nie mam mu tego za złe, to prawidłowa reakcja – odparła szybko czując, że musi się namęczyć, żeby stąd wyjść. Brakuje jeszcze tylko tego, żeby wszedł…
- To chociaż autor dzisiejszej asysty miesiąca. Hm? – nalegał Anglik.
Argent westchnęła i pokiwała głową wysuwając rękę, w której był klubowy szalik.
- Hector! Chodź no tu – krzyknął z uśmiechem Sanchez i puszczając oczko dziewczynie wrócił do przerwanego przyjściem Laury zajęcia, a w jego ślady poszła reszta drużyny. W pewnej chwili do szatynki podszedł Bellerin, który wcześniej usiłował przecisnąć się przez tłum piłkarzy.
- Trzymaj – odezwał się Ox podając Hiszpanowi czarny flamaster – To była niezła niespodzianka. Mam nadzieję, do zobaczenia – uśmiechnął się do Laury i odszedł pozostawiając ją sam na sam z obrońcą. W myślach dziękowała za to, że jeszcze kilka sekund i opuści tę szatnię pełną uczucia niezręczności.
- To dla kogo ma być ten podpis? – usłyszała obok siebie, co przerwało jej myśli.
- Em, słucham? – zapytała patrząc w stronę piłkarza.
- Chcę napisać coś, co zapamiętasz. Uwierz, że nam ta sytuacja na długo utkwi w pamięci – uśmiechnął się szeroko i podniósł wzrok na dziewczynę – To jak masz na… - przerwał, gdy tylko zobaczył z bliska rysy jej twarzy.
- Wszystko w porządku? – zapytała unosząc brwi w lekkim zażenowaniu. Bardzo peszyło ją, gdy ktoś długo na nią patrzył.
- Ja… Wybacz, przypominasz mi kogoś… – odparł odwracając wzrok i przywołując na twarz sztuczny uśmiech, obracając przy tym w palach zatyczkę markera. Jego słowa sprawiły, że Laurę przeszedł dreszcz. Nie, to na pewno nie to, gdyby była do niego podobna, już dawno prawda wyszłaby na jaw.
  W szatni panował gwar, zawodnicy jakby zapomnieli o obecności niespodziewanego gościa, co tylko nadało tej sytuacji lekkiej tajemniczości.
- Nie szkodzi, codziennie widujesz setki osób, więc nie ma w tym nic dziwnego – powiedziała speszona nerwowo drapiąc się za uchem – Laura, mam na imię Laura – dodała patrząc, jak piłkarz mocuje się z markerem i po chwili podpisuje się na jej szaliku. Jego dłoń dziwnie zadrżała, gdy z jej ust wydobyło się to imię, lecz nie dał tego po sobie pokazać. Wyprostował się oddając dziewczynie szalik i uśmiechnął się, tym razem bardziej szczerze. Mimo to Argent zauważyła zmianę, gdy usłyszał jej imię. Nie mogła tego zrozumieć, lecz gdy w końcu na nią spojrzał, zrozumiała, że jej obawy się potwierdzą, jeśli zaraz stąd nie wyjdzie.
- Dzięki. I przepraszam za zamieszanie – podniosła dłoń w geście pożegnania i odwróciła się szybko wpadając na kogoś. Odsunęła się i spojrzała na swoją przeszkodę.
Kolejny dreszcz.
- Chłopcy, a więc… Czy ktoś mi powie, co ta dziewczyna tutaj robi? – starszy mężczyzna rozłożył ręce i zwrócił się do rozmawiających ze sobą zawodników. Stopniowo w pomieszczeniu nastawała cisza. Dziewczyna nie miała zamiaru zapoznawać się z całym sztabem szkoleniowym i ochroną, więc postanowiła wykorzystać moment.
- Przepraszam, pomyliłam drzwi. Już mnie tu nie ma – odpowiedziała szybko ze sztucznym uśmiechem i zwinnie wymijając mężczyznę tak, by nie mógł na nią spojrzeć wyszła z szatni, ukradkiem rzucając spojrzenie autorowi podpisu na jej szaliku. W jego oczach dostrzegła rosnące zdziwienie. Odwróciła się i biegiem ruszyła w kierunku wyjścia. Z trudem przełknęła ślinę, gdy znalazła się na zewnątrz. Cała drżała. Spokojnie, musi wziąć się w garść. Prawdopodobieństwo, że ten piłkarz znowu ją zobaczy jest naprawdę niskie. No ale jednak jakieś jest. Nie rozmawiała z nim długo, ale na pewno coś z jej twarzy zapamiętał.
Wdech i wydech.
Wystarczy, że będzie uważniejsza na meczach… albo po prostu będzie chodzić tylko na te ważniejsze… Albo w ogóle przestanie tutaj przychodzić… Na samą myśl zalał ją smutek. Dobrze wiedziała, że będzie musiała podjąć taką decyzję, prędzej, czy później. Musiała chronić siebie i swoich bliskich. Za wszelką cenę.


- Co taki osowiały, co? – zapytał pakując ostatnie rzeczy pozostawione na półce – Powinieneś świętować taki pokaz talentu.
- Tak tak, masz rację – odparł sucho – Po prostu… Aa nieważne – westchnął ciężko zasuwając sportową torbę.
- Hector? Jesteś chory? – dopytywał zadziwiony Toral – Pierwszy raz od dłuższego czasu nie chcesz pogadać. A przecież już jutro… wyjeżdżasz – dodał przełykając ciężko ślinę.
Bellerin spojrzał na niego i uśmiechnął się kręcą głową. Będzie mu go brakowało przez ten sezon, ale to tylko wzmocni ich przyjaźń. Takie miał przeczucie.
- Dziś rano, kiedy podpisałem ten kontrakt – zaczął, gdy opuszczali szatnię – w pośpiechu wyszedłem z gabinetu Wengera zapominając kopii dokumentów. Kiedy wróciłem, drzwi były uchylone i daję słowo, że miałem je otworzyć…
- Ale? – zachęcał Jon.
- Ale usłyszałem ożywioną rozmowę. A raczej kłótnię. Dopiero później zorientowałem się, że to rozmowa telefoniczna trenera z… właściwie to nie wiem z kim – wzruszył ramionami, jednak widać było, że jest przejęty – Mówił, że musi się z nią zobaczyć, że minęło tyle lat, że… I później usłyszałem to imię. Nic mi nie mówiło, nie znam chyba takiej osoby. Odczekałem, aż się uspokoi i zabrałem kontrakt. Ale dzisiaj…
- Przerażasz mnie, stary. Czyżby sława ci już odbiła? – śmiał się przyjaciel – A tak serio, jaka jest puenta, co cię tak dręczy?
Hiszpan spojrzał w niebo, gdy wyszli ze stadionu. Zastanawiał się, czy tak samo dobrze będzie się czuł w Watford. Nowi ludzie, nowe doświadczenia.. Ale mimo to, wróci. Tutaj, na Emirates, by zrobić coś wielkiego.
- Chyba wiem coś, czego nigdy nie powinienem się dowiedzieć.

~***~

Bohaterowie


Hector Bellerin (21l.)



Laura Argent (20l.)


Kate Argent (40l.)


Chris Argent (43l.)


Arsene Wenger (67l.)


Aaron Ramsey (26l.)


Lydia Martin (20l.)


Jon Toral (22l.)


Theo Raeken (22l.)