poniedziałek, 25 grudnia 2017

Rozdział 9

- Hector, muszę iść.
- To byłaś ty…! – przerwał wbijając w nią swój wzrok, jak świeżo naostrzone noże – Uciekłaś, gdy Wenger wszedł do środka… Miałem rację!
- Nie! Proszę, nie krzycz…
- Jesteś jego córką! Wiedziałem, że coś jest nie tak. Kiedy tylko spojrzałaś na niego tym zmieszanym wzrokiem… Ja naprawdę chciałem… chcę ci pomóc...
- Czemu nie rozumiesz, że nie rozpowiadam każdej osobie, która twierdzi, że mogę jej zaufać, że Wenger to mój dziadek! – krzyknęła rozkładając ręce i dopiero teraz dotarł do niej sens słów, które przed chwilą usłyszała – Chwila, córką?!
- Jak to… dziadek?
  Nastała cisza, podczas której Laura próbowała wpaść na jakikolwiek logiczny i sensowny plan. Zapłacić mu? Jest piłkarzem, który dobrze zarabia, bez sensu. Uciec? I narazić wszystkich? Nie dać wykorzystać mu tego, co już wie? Tylko jak?
- Dobra. Już wiesz! Miałeś rację, okej? – zaczęła zdenerwowana podchodząc do niego, by zniżyć głos – I co teraz? Będziesz mnie szantażował, czy od razu pójdziesz z tym do gazet? Zresztą, kto ci uwierzy, a poza tym, jeśli naprawdę kochasz ten klub i czujesz się tu, jak w domu, to będziesz milczał, bo w przeciwnym razie zniszczysz wszystko. Tak naprawdę, wiesz tylko o wierzchołku góry lodowej – powiedziała i wyrwała mu szalik, po czym pobiegła w stronę wyjścia.
  Mężczyzna stał, jak wryty. Minęła minuta, zanim przypomniał sobie, że powinien oddychać. Z trudem przełknął ślinę. Zacisnął palce, w których przed momentem trzymał szalik i spojrzał na nie, jak na coś obcego. Nie mylił się. Ani przez chwilę. No, może w kwestii pokrewieństwa, ale… Wmawiała mu, że nie ma racji, aż sam w to uwierzył. To naprawdę musiało być coś grubszego. Tylko jak przekonać ją, że nie ma zamiaru jej skrzywdzić? Musi to zrobić, nie zostawi tak tego, kto wie, co dzieje się teraz w jej głowie…
  Wyprostował się i krzyknął, żeby zaczekała, ale dziewczyna zapewne była już na zewnątrz.
- Stary, idziesz? Czekamy na ciebie – Hector spojrzał w lewo. To Gabriel, który wyszedł z ich szatni – No chodź – powiedział uśmiechając się.
- Jasne – odparł i starając się opanować wrócił do reszty zawodników.

  Cała się trzęsła. Nie mogła uwierzyć, że w tak głupi sposób jej tajemnica ujrzała światło dzienne. I co ma teraz zrobić? Musi powiedzieć rodzicom. Albo dziadkowi, albo…
  Zdenerwowana podparła się ręką o swój samochód, a drugą złapała się za serce. Nie wiedziała, że może bić z taką częstotliwością. Wzięła kilka głębszych wdechów starając się opanować drżenie. Przecież nie wsiądzie tak za kierownicę. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie do końca zdawała sobie sprawę, jak wielkie niesie to ze sobą niebezpieczeństwo. Przecież nikt nie wyjaśnił jej nigdy całej sytuacji, co tak naprawdę może się stać, gdy prawdę odkryje ktoś niepowołany.
  I to ją przerażało. Nieświadomość prawdziwego zagrożenia.
Podskoczyła, gdy jej telefon zaczął dzwonić. Lydia. Trzęsącą się ręką przytknęła komórkę do ucha.
- Laura, zejdzie mi dłużej, niż planowałam, ale do pół godziny będę w domu. Gdybyś mogła dokończyć nakrywać stół… Jesteś tam?
- Tak! Tak. Jasne – wydusiła opanowując rosnącą gulę w gardle.
- Co się stało? – zapytała poważnym tonem. Argent wiedziała, że Lydia coś przeczuwała.
- Wyszłam sama, Oxlade został sfaulowany i… Stres puszcza, wiesz – skłamała. Dziękowała, że miała co wykorzystać, bo gdyby nie to, prawdopodobnie miałaby większe trudności z uspokojeniem przyjaciółki.
- Oh, rozumiem. Mam nadzieję, że wszystko poszło jak trzeba – odpowiedziała dysząc – Lecę jeszcze po parę rzeczy. Do zobaczenia!
- Pa pa – westchnęła i włożyła telefon do kieszeni. Musi porozmawiać z Lydią, co robić dalej.
  Powiedzieć dziadkowi? Czy rodzicom? Wzdrygnęła się, że w ogóle przeszło jej to przez myśl. Naprawdę nie chciała niszczyć nikomu kariery, a tym bardziej życia. Jedną feralną informacją. Bo niewykluczone, że Hector będzie musiał odejść, albo dziadek będzie mu płacił za milczenie. Albo po prostu załatwi to sama. Wspólnie z Martin przeanalizują sytuację i wybiorą najlepsze rozwiązanie. Póki co, będzie udawać przed dziadkiem, że do niczego nie doszło, a z nim jakoś to załatwi. Zresztą, nawet gdyby poszedł z tym gdziekolwiek, to, tak jak mu to uświadomiła, kto mu uwierzy? Nie ma na to żadnych dowodów.
  Musi się uspokoić. Zbyt dużo  po sobie pokazuje, a przecież czeka ją jeszcze… kolacja. Wsiadła do samochodu i wypiła pół butelki wody mineralnej. Najchętniej odwołałaby plan na wieczór i pojechała w miejsce, gdzie będzie sama. Lecz dobrze wiedziała, że nie może tego zrobić. Oczywiście, że Lydia by ją zrozumiała, lecz nie chciała znowu stawiać swoich problemów na pierwszym miejscu.
  Odetchnęła głęboko i opanowując drżenie rąk przekręciła kluczyk. Jakimś cudem udało jej się bezpiecznie wrócić do domu. Wpadła do pokoju i szybko zrzuciła z siebie wszystko, co miało związek z Arsenalem. Wzięła szybki prysznic i zeszła na dół, by przygotować stół. Zatrzymała się przed lustrem w holu. To dziwne uczucie towarzyszące jej od rana ustało. Żałowała, że nie rozszyfrowała go w porę. W swoich oczach zobaczyła rozbicie i zmęczenie. Była sama z tym wszystkim i nikt nie mógł jej pomóc wyrwać się z tego, chociaż… Naszła ją ogromna ochota, by pojechać do Aarona i wszystko mu wyjawić. Czuła, że w jakimś stopniu mógł ją zrozumieć.
  Policzek Laury przecięła łza. Szatynka ocknęła się i szybko wytarła ją wierzchem dłoni.
Weszła do jadalni i zabrała się za nakrycie stołu, o co przez telefon poprosiła ją Lydia. Zostały jej do przetarcia sztućce, gdy usłyszała samochód wjeżdżający na podjazd. Przez okno sprawdziła, czy to na pewno Lydia i wzięła uspokajający oddech.
- Zrobiłaś zapas na tydzień? - zapytała Laura otwierając drzwi przyjaciółce, która targała więcej reklamówek, niż sama mogłaby udźwignąć.
- Skąd ci to przyszło... do głowy - Martin dotarła do kuchni i odłożyła zakupy na blat. Spojrzała na przyjaciółkę, która teatralnie uniosła lewą brew do góry i zaczęła się śmiać - No dobra, może trochę przesadziłam – westchnęła patrząc na torby wypełnione po brzegi.
- Więc lepiej zabierzmy się za tę kolację – odparła szatynka sięgając do pierwszej z brzegu.
- No właśnie, jak ci poszło? – rozentuzjazmowała się rudowłosa – Opowiadaj! – zachęciła nalewając sobie wody.
- No cóż… denerwowałam się, to oczywiste, ale kiedy nadszedł ten moment, zapomniałam o wszystkim i skupiłam się tylko na tym, żeby dobrze się pokazać i nie popełnić jakiegoś głupiego błędu – wyjaśniła spokojnie i wzruszyła ramionami.
- Jakoś… - zaczęła Lydia przyglądając się przyjaciółce – Laura, co się dzieje? – zapytała opierając dłonie o blat.
- Przepraszam cię, wiem jak wyglądam – uśmiechnęła się smutno – To przez ten cały stres, jeszcze nigdy się tak niczym nie przejęłam – dodała i zacisnęła zęby ze złości na samą siebie, że musi to robić.
- Odetchnij. Już po wszystkim, a tobie poszło świetnie. Założę się, że dziadek jest z ciebie dumny – powiedziała pewnie.
- To od czego zaczynamy? – zapytała zmieniając temat, gdy wszystkie torby zostały rozpakowane. Dziadek. Dumny. No, po tym, co dzisiaj zrobiła na pewno.
- Od kurczaka – odparła zadowolona Martin.
  Szatynka uśmiechnęła się i starała zająć myśli czymś innym. Gdzieś w środku cieszyła się, że Lydia być może w końcu poznała kogoś, kto na nią zasługuje. Nie czuła zazdrości. Dziewczyna była dla niej kimś bardzo bliskim i takie uczucie wobec niej byłoby naprawdę czymś dziwnym.
  Sama tylko raz od początku studiów przyprowadziła do domu mężczyznę, z którym znalazła wspólny język. Chyba miała nadzieję, że w końcu będzie wyglądała normalnie na tle swojego roku, na którym połowa miała już narzeczonych, a druga połowa... dzieci. Na początku prawie każdy deklarował, że medycyna jest dla niego najważniejsza i nikt nie miał zamiaru zaprzątać sobie głowy czymś innym. Minęło kilka lat i wśród jej znajomych jedynie Ashley i Lydia pozostawały wiernie miłości do książek.
  Coś wtedy nie wyszło, czymś się różnili. Wątpliwości okazały się prawdziwe, kiedy ówczesny chłopak Laury poznał Lydię i to z nią wiązał większe nadzieje. Argent nie miała do niej żadnych pretensji. Przyzwyczaiła się do sytuacji, że mężczyźni widzą w niej przyjaciółkę, a ona nie nadaje się na słodką i kochającą kobietę.
  Wzruszyła ramionami odganiając myśli. Wypatroszyła kurczaka i spojrzała na Martin. Dziękowała jej w myślach, że odpuściła temat meczu i nie zadawała więcej pytań.
- Może mnie przygotujesz na to spotkanie? – zaczęła z uśmiechem – Jest tak przystojny że zwali mnie z nóg, czy po prostu dostanę zawrotów głowy?
Lydia zaśmiała się i spojrzała na dziewczynę.
- Tak jak mówiłam, na razie to nic poważnego, po prostu… poznajemy się – uśmiechnęła się do przyjaciółki skupiając się na dekoracji stołu - Jest szansa, że być może się znacie, chociażby z widzenia – zmarszczyła czoło przyglądając się ułożonym talerzom.
- Poważnie? – Laura przekręciła głowę – Hm, w takim razie jeszcze bardziej nie mogę się go doczekać – uśmiechnęła się krojąc warzywa.
- Nie chciałam cię o niego wypytywać, bo uznałam, że to byłoby... – Przerwała słysząc dzwonek do drzwi - Otworzę - odparła i lekko spięta wyszła z jadalni.
  Krojąc marchewkę, Laura zaczęła zastanawiać się, kto to może być. Uśmiechnęła się do siebie na myśl, gdyby okazał się to ktoś z piłkarzy Tottenhamu albo Manchesteru United. Oczywiście, prawdziwy fan w żartach może i nienawidzi rywala, szczególnie tego, z którym dzieli jedno miasto, lecz spotykając się gdzieś przypadkiem, z pewnością jeden szanuje drugiego.
  Właśnie zaczęła wertować nazwiska w głowie, kiedy usłyszała kroki. Podniosła głowę i wzrokiem napotkała ciemne buty, jasne materiałowe spodnie, białą koszulkę i idealnie dopasowaną popielatą marynarkę. Powiodła wzrokiem jeszcze wyżej i uchylając ze zdziwienia usta upuściła nóż, który zdawał się spadać w nieskończoność, a kiedy już w końcu upadł, wydał dźwięk, który dość długo dźwięczał w uszach dziewczyny.
  Na twarzy mężczyzny malowało się prawie takie samo zdziwienie, gdy zobaczył Laurę. Zdążył jedynie zgrzytnąć zębami, gdy Lydia spojrzała na niego próbując zrozumieć sytuację. Nigdy by się tego nie spodziewał. Nigdy. Zaczęły przychodzić mu do głowy myśli, dlaczego nie zapytał, dlaczego nic nie powiedział, ale w tym momencie były one nic nie warte.
- Em..., Laura? – zapytała cicho Martin sugerując jej wzrokiem, by się odezwała. Było to jednak na tyle głośno, by wyrwać ją z szoku. Ocknęła się i schyliła, by podnieść nóż. Szybko zebrała myśli i ułożyła w głowie perfekcyjny plan. A przynajmniej taką miała nadzieję. Podniosła się i uśmiechnęła tak szczerze, jak tylko w tym momencie potrafiła.

- Cześć – powiedziała drżącym głosem, ściskając nóż zbyt mocno, niż powinna. Widząc, jak mężczyzna otwiera usta natychmiast mu przerwała – Miałaś rację Lydia, znamy się i chyba nie tylko z widzenia – czuła, jak od tego sztucznego uśmiechu zaczynają jej cierpnąć policzki.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Rozdział 8

- Em, szefie! – krzyknęła, by zatrzymać dziadka.
- O, Laura! Miło cię widzieć. Mam nadzieję, że nie jesteś niepotrzebnie zdenerwowana – uśmiechnął się podchodząc do wnuczki.
- Tak – odparła – O mały włos nie krzyknęłam do ciebie dziadku… Chciałam ci powiedzieć, że… cieszę się, że jesteś – wydukała opanowując głos.
- Z chęcią bym cię teraz przytulił… Będzie dobrze – powiedział patrząc z miłością na dziewczynę – Muszę iść… Ale pamiętaj, trzymamy kciuki – dodał i ruszył w kierunku korytarza, który prowadził na boisko.
- Chwila… „my”?
- Rodzice przyjechali – odpowiedział szybko i zniknął.
- Co… - wydusiła opuszczając ręce. Tylko ich jeszcze tutaj brakowało. No tak, zero stresu.
- Gotowa? – zapytała Mary wychodząc z szatni – Idziesz?
- I tak i nie – odpowiedziała poprawiając kucyk.
- Spokojnie – uśmiechnęła się sympatycznie – Każdy z nas musiał kiedyś zrobić to samemu po raz pierwszy…
- Samemu…? – zmarszczyła brwi przełykając z trudem ślinę.
- No tak, a jak to sobie wyobrażałaś? – roześmiała się słodko – Chodź, przygotujemy sobie sprzęt.
Gdyby ktoś nie wiedział, co znaczy mieć strach w oczach, twarz Laury w tym momencie wyjaśniłaby mu wszystko. Dziewczyna zebrała szczękę z podłogi i podążyła za kobietą. Jak to sama? I dlaczego dowiaduje się o tym godzinę przed meczem?! Już wie, skąd to dziwne uczucie od rana, że coś nie gra.
- To nie dzieje się naprawdę… - mruknęła do siebie i wyszła na boisko.
  Piłkarze rozpoczęli chwilę temu rozgrzewkę, lecz Argent nawet na nich nie spojrzała. Podążała w skupieniu za Mary i przywoływała sobie w głowie słowa, które wczoraj usłyszała od Hector’a. Nie może spanikować. Zmotywować się stresem. Nie panikować. Da radę.

  Przetrwała rozpoczęcie. Jakoś nie kwapiła się do rozmowy z piłkarzami. Nie chciała, by znowu ktoś ją pocieszał i tłumaczył, że sobie poradzi. Wczoraj dostała sporą dawkę motywacji i dzisiaj po prostu musi poradzić sobie z tym sama.
  Siedziała teraz jakieś sześć krzeseł od Wengera, który w tym momencie twardo okupywał boczną linię, z uwagą obserwując, czy ustawienie piłkarzy zgadza się z jego wskazówkami. Wszyscy oczekiwali pierwszego gwizdka. Lydia wysłała Laurze wiadomość, że ma miejsce na trybunie zaraz za ławką trenerską, co nieco dodało jej spokoju.
  Podniosła głowę, gdy rozbrzmiał gwizdek sędziego. Tysiące kibiców wydało radosny okrzyk, który niósł się po całym stadionie. Szatynka wzięła głęboki wdech, gdy po jej ciele przeszły ciarki i skupiła się na tym, co czułaby kiedyś, co czułaby siedząc tutaj rok wcześniej. Przymknęła na chwilę oczy i uśmiechnęła się do siebie, gdy przypomniała sobie radość, jaką czerpała z każdego meczu. To był klucz. Czuć się, jak kiedyś.
  Pierwsza połowa minęła bardzo spokojnie. Po zejściu zawodników do szatni, Laura przez bramkę oddzielającą trybuny od boiska wymieniła z przyjaciółką kilka zdań. Lydia chciała jeszcze zrobić zakupy na dzisiejszą kolację i ku niezadowoleniu Argent musiała już iść.
- Pamiętaj, że trzymam kciuki – uśmiechnęła się promiennie, puściła szatynce oczko i zniknęła w tłumie.
- Pamiętam – powiedziała do siebie i podeszła do ławki rezerwowych by zająć swoje miejsce, gdyż zbliżał się koniec przerwy, a co gorsza, uczucie, które towarzyszyło jej od rana wciąż nie ustało.
- Hej, uśmiechnij się – powiedział Gabriel zajmując miejsce w drugim rzędzie – Wygramy to – puścił jej oczko.
- Jestem tego samego zdania – odrzekła, a jej kąciki ust powędrowały delikatnie w górę.
- I tak go trzymaj do końca. Uśmiech – wyjaśnił podtrzymując swoje usta dłonią.
- Rozumiem – śmiała się cicho kręcąc głową.
- Ej! Ale nawet jak mówisz! Nie ma przerwy!
- Będzie? – odparła ukazując rząd białych zębów.
- Może mniej, bo mnie trochę oślepiło – śmiał się, na co szatynka odpowiedziała tym samym.
  Nagle rozległ się przeciągły gwizdek sędziego. Laura spojrzała na bisko. Jeden z zawodników Arsenalu, nie wiedziała jeszcze który, leżał na murawie. Dziewczyna złapała za uchwyt torby z potrzebnym jej do pomocy sprzętem. Czuła na sobie wzrok Mary i pozostałych fizjoterapeutów. Sędzia po usilnym tłumaczeniu czegoś zawodnikowi Sunderlandu pokazał mu żółty kartonik. Argent nie była teraz zdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Wyrzuciła z głowy dosłownie wszystko i była jak maszyna, zaprogramowana do wykonania określonego zadania.
  W końcu sędzia spojrzał na ławkę Arsenalu kiwając głową i dziewczyna zaciskając palce na torbie ile sił w nogach podbiegła do poszkodowanego piłkarza. Rzuciła torbę obok jego głowy i spojrzała na niego.
- Gdzie? – zapytała szybko.
- Lewy Achilles… - stęknął, po czym Argent natychmiast zdjęła mężczyźnie skarpetę – O… dziewczyna, która nie poszła z nami na imprezę… - mruknął, gdy ta wyjęła z torby spray zamrażający i rozprowadziła go w bolącym miejscu.
- Lepiej?
- Jasne – odpowiedział podnosząc się do pozycji siedzącej – Oddychaj, ej… - uśmiechnął się, na co Laura wypuściła powietrze z ust. Mężczyzna naciągnął skarpetę na łydkę i puścił oczko dziewczynie. Jej słuchawka zatrzeszczała, po głosie poznała, że to sam Wenger, więc spojrzała w kierunku ławki. Pytał, czy wszystko z nim w porządku.
- Będzie żył – powiedziała do mikrofonu przylepionego do jej koszulki i kiwnęła głową do sędziego, na znak, że nic więcej nie będzie potrzebne i można wznowić grę, lecz Oxlade i tak musiał opuścić boisko i ponownie zostać na nie wpuszczony. Zeszła razem z Anglikiem poza boczną linię. Podszedł do niego jeszcze Arsene z jednym z fizjo, by upewnić się, że wszystko jest w porządku i po chwili Chamberlain znów mógł zająć swoją pozycję na murawie. Tymczasem Laura opadła na swój fotel i odchyliła głowę przymykając oczy.
- Brawo – Mary poklepała dziewczynę po udzie – Zachowałaś się jak jedna z nas. Bez żadnej pomocy – uśmiechnęła się z dumą.
- Przeżyłam – wyszczerzyła się.
- Widzisz? Uśmiech pomaga – wtrącił zadowolony Gabriel.
- Coś mi mówi, że masz rację – odparła radosna i przeniosła wzrok na boisko. Musiała wziąć kilka głębszych wdechów, by uspokoić rozszalałe serce.
- Patrz jaka piłka! – krzyknął Paulista, gdy Kościelny kopnął podkręconą do Özila. Ten minął kilku zawodników i bezbłędnie podał do Bellerina. Hector mógł próbować strzelać, lecz z tej odległości miał marne szanse. Laura wiedziała, co się święci. Wyczekał Ramsey’a i sprytnie zagrał mu piłkę, którą Walijczyk wpakował do siatki.
Cały stadion jednym tchem zaczął wrzeszczeć i skandować jego imię, a zawodnicy rzucili się na niego z gratulacjami.
- Coś pięknego – szepnęła dziewczyna błądząc po trybunach błyszczącymi oczami, z których pociekły małe łzy. Uśmiechnęła się wycierając twarz.
  Właśnie doznała czegoś, czego nie czuła od roku. Spojrzała na roześmianych Kanonierów klepiących Aarona po plecach, kiedy jego wzrok spoczął na niej. Uśmiechnął się delikatnie i pokazał kciuka uniesionego do góry. Dziewczyna odpowiedziała tym samym i całkiem zapomniała już o dzisiejszym stresie. I o niewygodnym uczuciu, które wcale jej nie opuściło.

  Po zakończonym meczu Laura napisała rodzicom, że zobaczyć może się z nimi niestety dopiero jutro. Tak, zrobiła to w bardzo miły sposób, choć SMS’a wysłała tylko do taty. Pobiegła do szatni po drodze dziękując wszystkim ze sztabu za przygotowania do dzisiejszego dnia. Chciała jeszcze złapać na szybko dziadka. Podczas meczu widziała, jak starszy mężczyzna ma ochotę do niej podejść.
  Dzierżąc torbę na ramieniu skręciła w korytarz prowadzący do szatni piłkarzy. Oj, pamiętała go aż za dobrze. Na szczęście wszyscy byli już w środku i nie musiała się przeciskać między ludźmi.
- Laura! Gratuluję występu.
Prawie wszyscy…
- Dzięki – odwróciła się do swojego rozmówcy, którym okazał się być Hector – Powiedziałabym coś więcej, ale naprawdę muszę lecieć – odparła gestykulując rękami.
- Oh, jasne. Do niedzieli! – pomachał jej uśmiechając się – Tylko zawiąż sznurówkę!
Argent zerknęła w dół. Schyliła się rzucając obok torbę i szybko wcisnęła sznurki do buta, nie chciało jej się ich wiązać. Szarpnęła torbę i już miała biec, gdy cała jej zawartość znalazła się na podłodze.
- Szlag – zaklęła pod nosem – Następnym razem zasunę do końca – warknęła do siebie i zaczęła zbierać rzeczy.
- Pomogę – zaoferował się brunet. Zwolnij trochę – powiedział podając jej porozrzucaną własność.
- Dziękuję – odparła spokojniej.
- I jak, nie było dzisiaj tak źle, co? Mówiłem, że dasz radę – zaczął i podniósł szalik – Jeszcze to – wyprostował się, gdy Laura zaczęła rozglądać się, czy niczego nie pominęła. Spojrzał na trzymaną w ręku rzecz i zauważył czarny marker. Zapewne autograf któregoś słynnego piłkarza, skoro dziewczyna chodziła na mecze już od dziecka. Z ciekawości postanowił zerknąć na niego i ku jego zaskoczeniu zobaczył tam swój podpis.
- Okej, to już wszystko – oświadczyła Laura i podniosła wzrok, a to, co zobaczyła ani trochę jej się nie spodobało – Kurwa – rzuciła niezbyt cicho.
  Hector ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w autograf. Pismo różniło się trochę od teraźniejszego, wtedy dopiero zaczynał przygodę z rozdawaniem podpisów fanom. A tutaj litera H była dość zniekształcona. Przechylił głowę, usilnie starając się coś sobie przypomnieć.
  To przez marker… nie chciał pisać…
- Pamiętam to… - zaczął powoli – Wtedy po debiucie… podpisywałem szalik dziewczynie, która przypadkiem weszła do naszej… szatni – dodał przenosząc wzrok na Argent, która nie miała żadnego pomysłu na wymówkę. Tylko pustka. I strach.

sobota, 28 października 2017

Rozdział 7

  Argent poprawiła skórzaną szelkę swojego kostiumu wychodząc z Emirates. Po lewej przed sobą zauważyła Hector’a i przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę. Pomysł, by wyskoczyć na lody nie był wcale taki zły.
- Dzisiaj powrót piechotą?
- Oh, tak – odpowiedział nieco zdumiony – Chcę rozchodzić mięśnie po treningu – uśmiechnął się – Ty też?
- Bardziej dla… uspokojenia się – odparła spuszczając wzrok.
- Nie wiedziałem, że przejmujesz się tak każdym meczem Arsenalu – rzekł lekkim tonem i popatrzył na szatynkę – Oo, tu nie chodzi o to.
- Obawiam się trochę mojego jutrzejszego sprawdzianu – westchnęła wzruszając ramionami.
- Może przejdziemy się kawałek – zaproponował zachęcając swoim słodkim uśmiechem, na co szatynka kiwnęła głową – Też miałem stresa przed swoim debiutem. Jakiś… O, chyba wtedy, kiedy do naszej szatni omyłkowo weszła ta dziewczyna i cały czas twierdziłem, że to byłaś ty – Hector zmarszczył brwi i spojrzał na Laurę – To na pewno nie ty?
- Na pewno – odrzekła przenosząc wzrok na mijający ich samochód. Opanowała oddech i ponownie na niego spojrzała.
- Okej, wybacz. A więc, pamiętam, że przed wyjściem na boisko, przyjaciel zamiast mnie uspokoić, powiedział, żebym nie myślał o tym ilu ludzi będzie mnie oglądać, że to sprawdzian moich umiejętności i oczy każdego kibica będą we mnie wpatrzone – powiedział śmiejąc się do siebie.
- Nawet nie próbuj mnie pocieszać w ten sposób – zakomunikowała unosząc dłonie.
- Świadomość ciążącej nade mną presji dała mi kopa. Postanowiłem pokazać tym wszystkim ekspertom, że Wenger i w moim przypadku się nie pomylił. I tak zrobiłem. Jeśli jutro ma być twoim dniem, to po prostu to udowodnisz robiąc, co potrafisz najlepiej – dokończył kierując swoje ciemnobrązowe oczy na zamyśloną Laurę. Przeszło mu przez myśl, że wygląda bardzo intrygująco i na swój sposób uroczo.
- Coś w tym jest – przytaknęła patrząc na niego.
- Widzisz, czasem nie jestem wkurzający – odrzekł ukazując rząd białych zębów.
- Przecież ci odpuściłam – śmiała się Argent .
- Ostatni raz wspomnę, że moim usprawiedliwieniem jest twoje uderzające podobieństwo do tamtej dziewczyny. Tyle – wyjaśnił przeczesując włosy.
- I ja to rozumiem – uśmiechnęła się ukrywając zdezorientowanie – A jak ostatnia impreza?


  Mężczyzna jeszcze raz przeleciał wzrokiem wybrany numer i przewrócił oczami. Powtórzył w głowie, co chce powiedzieć, wziął powoli wdech i wcisnął przycisk połączenia. Kiedy po czwartym sygnale nikt się nie odezwał, odsunął telefon od ucha i położył go na stole. Przynajmniej raz chciał wszystkich połączyć w jednym miejscu. Naprawdę już na początku musiało pójść coś nie tak?
Nagle komórka zaczęła wibrować. Wenger podniósł ją i przymykając oczy odebrał.
- Coś się stało? – usłyszał.
- Dzień dobry, Kate – powiedział akcentując imię córki.
- Wiesz, że ta rozmowa może zostać podsłuchana?
- Pierwszy raz dzwonię do ciebie na numer, który podałaś mi w sytuacji awaryjnej. Nie wmawiaj mi teraz, że robię coś nie tak – westchnął opierając się o czarny blat w swojej kuchni – Musicie przyjechać – dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Wszystko w porządku? – zapytała zdenerwowana – Laura jest cała?
- Tak, jest…
- Miałeś dzwonić, gdy coś będzie zagrażało naszej rodzinie, a w szczególności życiu Laury…
- A jakie ona ma to życie bez was? Jutro pierwszy raz w życiu wybiegnie na murawę niosąc pomoc i jak bardzo nie byłaby na was zła, tak wiem, że chciałaby, abyście przy tym byli – przerwał, by do Kate dotarły jego słowa – Nie było was całe jej dzieciństwo… Lepiej późno niż wcale, historia lubi się powtarzać, a ja nie chcę, byście ją stracili, jak…
- Nie roztrząsaj tego, Arsene. Zrobimy co się da, żeby przyjechać – urwała pocierając kciukiem i środkowym palcem swoje skronie. Jej ojciec miał rację, czuła to, lecz nie miała ochoty przyznawać mu racji – Muszę kończyć, do zobaczenia.
Wenger trwał jeszcze parę sekund z telefonem w ręce, po czym jak każdego wieczoru zaczął rozdrapywać rany. Szukał momentu, w którym nie zauważył, co dzieje się z tym chłopcem, jak bardzo rodzice go zranili, że stopniowo tracili syna. Jak co wieczór siadał w fotelu i chował twarz w dłoniach, by uronić kilka łez, bolesnych łez, które pokazywały kruchość człowieka. Pragnął, by stało się w końcu coś, co sprawi, że jego serce pokryje się bliznami. Bo blizny świadczą o zagojonej ranie, a jego niestety nie chciały się regenerować.


- Pakujesz się? – zapytała rudowłosa dziewczyna.
- Tak, mam już chyba wszystko – odparła przyjaciółka opierając ręce na biodrach – Usłyszałam dzisiaj parę motywujących zdań, więc myślę, że jestem chodzącą bombą optymizmu – dodała i skrzywiła się zabawnie.
- Oo – zagaiła Lydia – Czy zgadnę, mówiąc, że pierwsza litera jego imienia to A? – powiedziała robiąc minę pełną aluzji.
- Oh, daj spokój. Nic między nami nie zaszło i nie zajdzie! Jest po prostu miły i zachowuje się, jak normalny człowiek – wyjaśniła krótko i wzruszyła ramionami.
- I jesteś pewna, że…
- Tak – przerwała rudowłosej z uśmiechem – Po prostu go lubię, i tyle – dodała, po czym odpędziła myśli dotyczące Walijczyka.
- Wiesz, myślałam, że po tej randce… – zaczęła po czym ugryzła się w język. Podpuszczała trochę przyjaciółkę, gdyż wydawało jej się, że czegoś jej nie mówi.
- Lydia, wydaje mi się, że nie opowiadałam o tym, jak o randce – uśmiechnęła się szeroko Argent. W głowie pojawił jej się obraz, gdy przytuleni siedzieli przy kominku. Potrząsnęła głową – Wiem, że chciałabyś, żebym sobie kogoś znalazła, ale spokojnie, kiedyś może jakimś cudem do tego dojdzie – puściła oczko przyjaciółce na znak zakończenia tematu – Myślę, że wszystko mam…
- A kopniak na szczęście? – uśmiechnęła się z udawaną arogancją unosząc brwi.
- To jutro – pogroziła komicznie palcem – O właśnie! Skoro mowa o szczęściu – Laura rzuciła się w stronę szafki nocnej – Szalik.
Dziewczyna wyjęła biało-czerwony szal ze złotą armatką wyszytą na obu jego końcach.
- Dasz radę, przecież wiesz – Lydia przytuliła zamyśloną szatynkę – Wiem, że skupiasz się na jutrzejszym meczu, ale… prawdopodobnie w niedzielę wypadnie mi spotkanie przygotowawcze z rektorem i chciałam zapytać, czy poszłabyś za mnie na ten bal? Chyba, że ktoś cię już zaprosił.
- Nie ma sprawy. Postaram się godnie cię zastąpić, tylko najpierw przedstaw mi towarzysza – uśmiechnęła się szeroko.
- To już jutro kochana. Jestem wdzięczna – Martin poprawiła miedziane włosy – Idę do siebie i pamiętaj, nie stresuj się.
- Dzięki. Dobranoc – powiedziała i poczekała, aż przyjaciółka zamknie za sobą drzwi, po czym jak długa runęła na łóżko. Jak bardzo by chciała, niedzielny bal jej nie ominie. Jedyne, co ją pocieszało to fakt, że robi to dla Lydii, a być może złapie gdzieś Aarona na krótkie pogaduchy i nie będzie tak źle.
Jej wzrok spoczął na szaliku, a dokładnie na widniejącym na nim autografie. Hector Bellerin. Nieco niechlujnie, lecz jednak to wciąż on. Jeśli ten szalik przyniesie jej jutro szczęście, to chyba będzie cud.


  Ciemność. Nigdy nie powiedziałby, że to właśnie ona zajmie większą część jego życia. Jak to pozory potrafią mylić. Uśmiechał się do siebie za każdym razem, gdy o tym myślał. Zwykły chłopak, zwykłe studia, zwykły dom, w którym mieszka sam. Sam, gdy jest dzień oczywiście. Za kilka minut mieli zjawić się jego goście. W sumie to dziwił się, czemu jeszcze zdarzało mu się tak ich nazywać, przecież bywali u niego, kiedy tylko chcieli i tego potrzebowali.
  Dopiero od jakiegoś czasu zaczął zastanawiać się nad tym wszystkim, czy życie zrobiło z niego takiego człowieka, czy po prostu zły się urodził. Chciał zacząć szukać i dowiedzieć się, jak było naprawdę, a nie wiecznie wierzyć w opowieści rzekomego wujka, lecz póki co nie miał na to czasu. To, nad czym pracowali ładnych kilka, jak nie kilkanaście lat właśnie nabierało właściwego tempa. Wspólnicy dwa tygodnie temu opowiedzieli mu o sprawie, bo doszli do wniosku, że w końcu chłopak jest na to gotowy, a oni potrzebowali kogoś w tym wieku. No cóż, żadna praca nie hańbi, jak to mówią.
  Theo przemył twarz i spojrzał w lustro. Był przystojny, wiedział o tym i wykorzystywał do zdobywania informacji. Wytarł ręcznikiem mokre policzki i zszedł na parter, gdy usłyszał silnik samochodu.
- Sąsiedzi nie zadają pytań? – usłyszał Raeken, gdy George dwoma palcami rozchylał roletę w kuchennym oknie.
- Tak jak mówiłem, spokojna okolica – odparł opanowanym tonem.
- Dobrze – powiedział mężczyzna, po czym podszedł do kuchennego stołu oświetlonego tylko jedną lampą, dającą nieco zbyt żółte światło. Wyprostował się, co sprawiło, że światło załamało się na zmarszczkach jego twarzy dodając mu lat i grozy. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął z niej trzy zdjęcia, które rzucił na blat – Nasze kandydatki.
- Wyślemy trzech ludzi, którzy będą je śledzić, chodzić za nimi krok w krok – odezwał się siedzący do tej pory cicho Robert – Pierwsza, Natasha Blake. Ostatnimi czasy za bardzo się rozgląda, gdy znajduje się w pobliżu Emirates. Druga to Gabriela Caffrey. Na okres studiów wynajmuje pokój w domu Aarona Ramsey’a. Szanse, że jest tym kogo szukamy, lub całkiem niepowiązaną z tym dziewczyną są takie same, więc musimy się temu przyjrzeć. Trzecią dziewczyną – mówił przesuwając palec nad zdjęciem – jest Laura Argent. Studentka medycyny, z niepotwierdzonego źródła wiem, że odbywa praktykę na Emirates. Mało komu zdarza się taka okazja.
Theo przyglądał się każdej osobie przedstawionej na fotografiach. Praktyka na stadionie Arsenalu? Brzmiało obiecująco. Na pierwszy rzut oka dziewczyna wyglądała na ułożoną, z dobrego domu, inteligentną, skoro już zaszła tak wysoko. Mimo to, jego spostrzegawczość dostrzegła w oczach dziewczyny coś dziwnego. Coś, co do jej ogólnego wizerunku nie bardzo mu pasowało.
- Będziesz obserwował Laurę – słowa George’a wyrwały go z zamyślenia – Pozostawiamy ci pole do popisu, masz po prostu dowiedzieć się, czy ma cokolwiek wspólnego z Wengerem i przy okazji nas nie wsypać.
- Dajcie mi tylko jej adres i powiedzcie kiedy mogę zaczynać – odparł Theo odrywając wzrok od zdjęcia. Jego partnerzy wymienili zadowolone spojrzenia.
- Proszę – Robert podał mu kartkę z zapisanym adresem Pemberton Gardens 51 – Zaczynasz od zaraz.
- A więc – powiedział podnosząc się z krzesła – Sprawdźmy, czy dziewczyna da nam to, czego chcemy – uśmiechnął się dumnie do towarzyszy i wyszedł.


  10oo. Pobudka. Śniadanie. Toaleta. I dwie godziny zapasu. Westchnęła przeklinając swoją beznadziejną niekiedy organizację czasu, gdyż zawsze na początku  martwiła się, że nie zdąży ze wszystkim, a później okazywało się, że spokojnie zostawała jej co najmniej godzina do przodu. Doszła do wniosku, że nie będzie się wylegiwać i sprzątnie cały dom. Przynajmniej nie będzie miała czasu na zbędne rozmyślanie i niepotrzebne nakręcanie się.
  Po półtorej godzinie Laura była gotowa do wyjścia. Założyła cienką kurtkę i spojrzała w lustro wiszące nad niską szafką w korytarzu. Nie lubiła siebie w kucyku. Wydłużał jej twarz, przez co czuła się… dziwnie. A może to nie przez fryzurę? Miała wrażenie, że coś jest nie w porządku. Pisała już do Lydii, ale wszystko u niej grało. Może to po prostu przewrażliwienie…
Wypuściła powietrze i dumnie uniosła głowę, by dodać sobie odwagi i wyszła z domu. Wrzuciła torbę na tylne siedzenie i wróciła, by zamknąć drzwi. Wkładała klucz do zamka, gdy poczuła na karku nieprzyjemny dreszcz. Podniosła głowę i obróciła się gwałtownie. Pusto. No a kogo lub czego się tam spodziewała? Jeszcze raz przeleciała wzrokiem całą okolicę.
- Przez ten stres wariuję – mruknęła i wsiadła do samochodu.

piątek, 14 kwietnia 2017

Rozdział 6

  Jego ciemne blond włosy połyskiwały w blasku ognia.
- Też nie miałeś z nimi łatwo – stwierdziła.
- Ani trochę – mruknął i przechylił butelkę – Byłem małym dzieciakiem, więc nie pamiętam tego dobrze, nie pamiętam, jak wyglądają… Musiałem cos poświęcić, by być teraz w tym miejscu.
- To czasem boli, prawda? – Aaron pokiwał głową – Moich ciągle nie ma. Od dziecka, nie przypominam sobie, żeby to mama czegokolwiek mnie nauczyła. Nie zdziwiłaby mnie informacja, że urodziłam się gdzieś w samolocie czy pociągu. Ja… - otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz wstrzymała się. Wiedziała, że nie powinna nikomu o sobie opowiadać, a i tak wyjawiła już ponad to.
Aaron spojrzał na dziewczynę, po której policzku spłynęła łza. Otarła ją szybko i wzięła do ręki butelkę, w którą się wpatrywała.
- Będzie ktoś z tobą w domu?
Pytanie to zaskoczyło pannę Argent na tyle, że spojrzała na Aaron’a ze zmarszczonymi ze zdziwienia brwiami.
- Mieszkam z przyjaciółką, ale wydaje mi się, że na ten weekend wyjechała do rodziców. Czemu pytasz?
- Nie powinnaś być sama. Nie w takim nastroju. Mam wolne dwa pokoje, mogę dać ci klucz, jeśli nie czujesz się pewnie w moim towarzystwie…
- Naprawdę, dziękuję, ale… wrócę jednak do siebie… - zaczęła zdziwiona propozycją.
- Posłuchaj – przerwał jej – nie jestem jakimś lekarzem, ale sam po sobie wiem, że psychika źle znosi samotne wieczory i to z takimi myślami. Śpisz u mnie, czy mam spać u ciebie w salonie? – zapytał patrząc na Laurę pełnym pewności spojrzeniem. Wiedziała, że miał rację, lecz z początku było jej po prostu głupio od razu się zgodzić i przyjąć pomoc. Teraz była pewna, że sprzeciw jest niemożliwy.
- Nie spałabym dobrze wiedząc, że oferując towarzystwo gnieździsz się na mojej sofie – odparła popijając piwo, co wywołało u Aaron’a uśmiech, gdyż tak sformułowanej odpowiedzi się nie spodziewał.
- Myślę, że Gabi nie będzie miała nic przeciwko, jeśli położysz się w jej łóżku, a w szafie powinnaś znaleźć jakąś jej koszulkę.
- Dziękuję – westchnęła – Chciałabym teraz tyle z siebie wyrzucić, lecz sytuacja, w jakiej mnie postawiono nie pozwala mi na to, a i tak usłyszałeś dzisiaj więcej, niż powinnam powiedzieć.
- Teraz musisz mnie zabić? – zapytał, co odrobinę rozbawiło Argent.
- Jeszcze nie, ale bądź czujny. Śpimy dziś pod jednym dachem – śmiała się.
- Zabrzmi to śmiesznie, ale nawet nie wiem, ile z tego, co powiedziałaś, mógłbym wykorzystać przeciwko tobie. Możesz być spokojna, ta rozmowa, jak każda inna zostaje między nami – upewnił szatynkę rozwiewając jej wątpliwości. Nie oczekiwał od niej podobnej deklaracji. Wiedział, że osoba z bagażem problemów i tajemnic nie będzie szkodzić drugiemu. A Laura na pewno na taką, co wykorzystuje informacje nie wyglądała.
- Od niemowlaka w tym tkwię i nie mogę nawet normalnie z kimś rozmawiać, bo… ten sekret jest jak nowotwór i to w dodatku złośliwy. Rośnie i wciska się między komórki, jak w rozdziały mojego życia i jakby się tak zastanowić, to jest naprawdę wszędzie. Nie ważne, gdzie pójdę o czym zacznę rozmawiać, po chwili okazuje się, że tego nie zrobię i tego nie powiem bo… Bo nie.
- Człowiek medycyny – powiedział, na co dziewczyna z delikatnym uśmiechem pokiwała głową – Wszystko się kiedyś kończy. Nawet twoja tajemnica kiedyś się rozwiąże.
- Miejmy nadzieję – westchnęła siadając po turecku – Chciałabym kiedyś o wszystkim ci powiedzieć.
- A więc trzymajmy kciuki, żebyś kiedykolwiek mogła to zrobić – spojrzał na nią pocieszającym wzrokiem. Laura westchnęła głośno odchylając głowę do tyłu. Mimo wcześniejszych odczuć, co do swoich wyznań, teraz jednak poczuła się lepiej. I to nie tylko dlatego, że wyrzuciła z siebie część historii, ale spotkała kogoś, kto choć trochę ją rozumie, bo także nie zaznał normalnego dzieciństwa.
- Chciałbyś ich znowu zobaczyć?
- W takich chwilach, jak ta owszem. Chociaż nie wiem, co bym im powiedział, od czego zaczął. I wtedy wracam do rzeczywistości. Wiem, że ich nie spotkam, praktycznie ich nie znam, zapomniałem, jak wyglądają! Naprawdę, byłem świadomy tego, że trzeba coś poświęcić, by było dobrze, ale… - przerwał, bo załamał mu się głos. Przygryzł dolną wargę, która zaczęła mu drżeć. Dziewczyna podniosła się z kanapy i przytuliła do niego. Aaron z początku był zaskoczony jej postawą, lecz tak naprawdę potrzebował takiego gestu. Wyprostował się i objął szatynkę opierając brodę na jej głowie.

  Słońce o 1000 było już całkiem wysoko na niebie, więc spokojnie mogło przedrzeć się przez delikatne zasłony i rzucić promienie na bordowy blat masywnego stołu w jadalni, przy którym poranną kawę sączyła Laura Argent. W szafce kuchennej znalazła tyle jej gatunków, że decyzja, którą wybrać zajęła jej dobre kilkanaście minut. Postawiła na tę o smaku wiśni, natomiast w dzbanku zaparzyła bezkofeinową, gdyż zauważyła kilka jej opakowań i stwierdziła, że to ulubiona piłkarza.
  Wcześniej uprzątnęła salon z pustych butelek i zrobiła kanapki. Nie miała pojęcia, że sportowcy potrafią tak długo spać. Widocznie, kiedy tylko mają okazję, korzystają ile się da.
  Pomyślała o wczorajszej sytuacji, kiedy przez moment trwali wtuleni jedno w drugie, jakby znali się od dłuższego czasu. Nie doszukiwała się w tym jakiegoś głębszego sensu, czy drugiego dna. To logiczne, że osoba bez rodziny potrzebuje czasem z kimś porozmawiać, a nawet, by ktoś go przytulił, mimo, iż się do tego nie przyzna. Sama psychicznie czuła się lepiej i miała nadzieję, że Aaron również.
  W jadalni rozległo się delikatne skrzypienie, co oznaczało, że Ramsey już nie śpi i właśnie schodzi na parter. Potarł dłonią oczy, by zmazać resztki snu, po czym ziewnął przeciągle. Dochodziła 1100. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spał do tak późna. Nic dziwnego, że był tak zmęczony. Zerknął na salon i zatrzymał się widząc idealny porządek. Czyżby to był sen?
- Niemożliwe – szepnął marszcząc brwi i zrobił krok w stronę jadalni, lecz znów się zatrzymał – Laura?
Na dźwięk swojego głosu dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła do Walijczyka.
- Pozwoliłam sobie zrobić śniadanie panie śpiochu – odparła ciepło.
- Byłem pewien, że zostawisz kartkę z wiadomością, że musiałaś iść i się zmyjesz – powiedział siadając naprzeciw niej – Nie musiałaś…
- Byłoby mi głupio tak uciec, jak Kopciuszek. Mam tylko nadzieję, że trafiłam z kawą – dodała, gdy Aaron nalał sobie pełny kubek. Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo przykładając usta do porcelany.
- Jak najbardziej trafiłaś – pokiwał głową – Lauro, dziękuję – powiedział przyjemnym tonem – Za wczoraj, za dzisiaj, za rozmowę…
- Ja też jestem wdzięczna za ten wieczór. Naprawdę poczułam się lepiej – zaczęła bawiąc się palcami – To nie to samo, co rozmowa z moją przyjaciółką.
- Jestem kimś w podobnej sytuacji – dodał – I na odwrót – uśmiechnął się – Nie chcę nic mówić, ale te kanapki na mnie patrzą.
- A więc smacznego – odparła i z szerokim uśmiechem sięgnęła po jedną.


- Uh, nienawidzę tego… - mruknął szukając ręką telefonu kilka dni później. Gdy wyczuł go dłonią od razu wyłączył budzik. Leżał jeszcze przez moment z zamkniętymi oczami biorąc kilka głębszych wdechów, by maksymalnie wypełnić płuca. Po chwili podniósł się i pierwszą myślą, jaka zagościła w jego głowie był zbliżający się bal. Będzie musiał zadzwonić do Gabi, by znów go uratowała i z nim poszła. Przeszło mu przez myśl, by zapytać Laurę, lecz wydawało mu się, że Hector to zrobi, więc nie chciał tworzyć niezręcznej sytuacji.
Założył czystą koszulkę i zszedł na dół. Zrobił sobie szybkie śniadanie, upił łyk kawy i wrzucając korki do torby pojechał na trening.

- Jak po imprezie piątkowej? – zapytał Aaron, gdy razem z kumplami przebierał się w szatni.
- O stary, żałuj. Taki chill, że dzisiaj jestem gotowy trenować do zachodu słońca – odparł Oxlade.
- Poważnie. Jedno piwko, odpowiednia muzyka i odpoczynek gwarantowany – przytaknął mu Gabriel.
- W takim wypadku następnego razu nie odpuszczam – powiedział Ramsey podnosząc się z ławki.
- I to rozumiem!
- Hej Laura! – krzyknął Bellerin, który czekał na korytarzu, do wchodzącej do damskiej szatni dziewczyny.
- Cześć – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
Hiszpan postanowił zaczekać na Argent przy drzwiach. Ku jego zdziwieniu szatynka wyszła już po dziesięciu minutach.
- Wiesz, że w niedzielę jest bal?
Zaskoczona spojrzała w jego stronę.
- Coś… jakby obiło mi się o uszy – odparła – Dziadek… mojej dobrej znajomej… jest byłym piłkarzem… nie pamiętam już jakiego klubu, ale opowiadał ostatnio o jakiejś tradycji – wyjaśniła gryząc się w język milion razy. Nieźle by sobie narobiła bigosu, gdyby… O Boże, nawet nie chce o tym myśleć.
- O, to super. Mam nadzieję, że będziesz. Zintegrujemy się jakoś i w ogóle – powiedział uśmiechając się.
- Sprawdzę, czy nie wypada mi wtedy rocznica rodziców – skłamała – Ale myślę, że jakoś dam radę – odwzajemniła uśmiech.
- To super – rzucił szybko i dołączył do reszty zawodników.
Dziewczyna odetchnęła poprawiając kucyk. Nagle przyszło jej do głowy, czy to czasem nie było zaproszenie. Nie… na pewno nie. Byłoby to nieco… dziwne.
Potrząsnęła głową i ruszyła w stronę ławki rezerwowych, gdzie sztab medyczny zapalczywie coś przedyskutowywał. Po chwili dowiedziała się, że w piątek Arsenal gra mecz towarzyski z Sunderlandem. Oznaczało to powtórkę i jednocześnie sprawdzian przed nadchodzącym dużymi krokami sezonem.
Odrzucając natłok myśli Argent skupiła się na słuchaniu uwag, by później czynnie brać udział w ćwiczeniach.

- To było męczące – westchnęła po zakończonym treningu – Pozytywnie męczące – dodała patrząc na Mary.
- Dobrze – odpowiedziała zerkając na nią – Angażujesz się, to widać.
- Mówiłam, że będę się starać – uśmiechnęła się.
- A więc dotrzymujesz słowa – odparła pakując rzeczy do szafki – Do zobaczenia w piątek – pożegnała się puszczając oczko dziewczynie.
- Do zobaczenia! – powiedziała i po kilkudziesięciu minutach również opuściła stadion, dzisiaj udało się to zrobić bez żadnego zagadywania przez któregoś z piłkarzy.

- Lydia? Jesteś? – zapytała wchodząc do domu.
- No nareszcie! – krzyknęła rzucając się na przyjaciółkę.
- Dobrze cię widzieć – powiedziała Laura wtulając głowę w rudą burzę włosów – Kilka dni, a jakby miesiąc.
- Właśnie – przytaknęła odsuwając się – Zamówiłam pizzę, nie chciało mi się gotować.
- Mówiłam ci, że jesteś najlepsza? – szatynka wyjęła sok i nalała do dwóch szklanek – Ale przywiozłaś coś z domu, prawda?
- Mama nie wypuściłaby mnie z pustymi rękami – Lydia posłała przyjaciółce porozumiewawczy uśmiech – Em… słyszałaś coś może o tym balu w niedzielę? – zapytała otwierając pudełko z pizzą, tym samym uwalniając zapach pobudzający kubki smakowe.
- Tym na otwarcie sezonu? Tak, wszyscy zawodnicy się na nim zbierają z każdego klubu, na początku gadka-szmatka, a później każda drużyna zajmuje swoją loże i ludzie bawią się, ile mogą. Oh, a czemu pytasz?
- „Pan od psa” mnie zaprosił – odpowiedziała patrząc na szklankę, którą postawiła przed nią Laura.
- Czyli to zawodnik Premier League! – ucieszyła się – Który klub? – zapytała biorąc kawałek obiadu i pakując sobie spory kęs do ust.
- Nie wiem, nie pytam go o te rzeczy – mówiła – Wiesz, piłka to nie mój temat i nie chcę udawać przed nim, że mnie interesuje.
- Prawidłowo. Bądź sobą – zgodziła się szatynka.
- Jeśli się uda, w piątek mam zamiar ci go przedstawić – zakomunikowała rudowłosa z delikatnym rumieńcem.
- Kolejny powód, by po meczu szybciej wrócić do domu – Lydia obdarowała ją zdziwioną miną – Arsenal - Sunderland towarzysko. I jeśli coś się komuś stanie, oczywiście nie zapeszając, wybiegnę z ratownikiem – dodała poruszając teatralnie brwiami.
- Nie obiecuję, ale postaram się to zobaczyć gwiazdo – powiedziała dumnie Martin.
- A jeśli chodzi o bal, masz kreację?
Lydia odchrząknęła i wzięła łyk soku, po czym odgarnęła włosy.
- I tutaj pojawia się moja propozycja zakupów – oświadczyła unosząc dumnie głowę i uśmiechnęła się zadziornie.


  Kilka kolejnych dni upłynęło zarówno Laurze, jak i całemu zespołowi na przygotowaniach. I mimo, że mecz był o przysłowiową pietruszkę, Argent z każdym kolejnym dniem zaczynała czuć presję. Wiedziała, że występ, jeśli do niego dojdzie, będzie obserwowany przez dziekana jej wydziału, wpłynie na dalsze decyzje odnośnie jej praktyk i powie wszystko o jej dotychczasowych postępach. Wcale nie miała się czym stresować.
  Wenger uspokajał ją i tłumaczył, że to nie jest coś, co zaważy na jej przyszłości, po prostu teorię przełoży na czyny, nic wielkiego. Jednak dziewczyna czuła, że dziadka także nie może zawieść, bo on też tak naprawdę gdzieś tam w środku chciał, by wszystko poszło jak najlepiej
  Tak jak myślała, zero presji. Jeszcze tylko brakowało rodziców na tym meczu.
- Cudownie – westchnęła ciężko rozwiązując sznurówki swoich nowych korków, w których jutro miała się zaprezentować – Nawet wy mi o tym będziecie przypominać, tak? Super! – warknęła.
- Co tu tak groźnie? – usłyszała nad sobą. Uspokoiła się, gdy zobaczyła jasnobrązowe tęczówki Aarona wpatrujące się w nią.
- Oh, wybacz. Chyba denerwuje się tym meczem bardziej, niż my wszyscy razem – westchnęła. Mężczyzna usiadł obok niej opierając głowę o czerwoną szafkę.
- Zgaduję, że „to tylko towarzyski” nie pomaga? – uśmiechnął się delikatnie.
- Dokładnie – mruknęła.
- Wiesz, a nuż nic nikomu się nie stanie, na co oczywiście liczymy, więc po co denerwować się na zapas? Ale gdyby okazało się, że staniesz przy bocznej linii i będziesz patrzeć na sędziego, by dał znak, to zapomnisz o wszystkim i zrobisz wszystko, by pomóc na przykład mnie – spojrzał na nią spokojnie.
- Ej, ej, nie kracz – dała mu kuksańca w żebro – Wszyscy w całości ukończycie ten mecz z zerem w tyle – dodała stanowczo – Ale dziękuję… Pomogłeś trochę.
- To o której się jutro widzimy? Może przyjechać po ciebie? – zaproponował podnosząc się.
- Muszę odmówić. Lydia przygotowuje jutro kolację i zaraz po meczu muszę pędzić do domu. Skorzystam następnym razem.
- Skąd wiesz, że będzie następny raz? – zapytał uśmiechając się zadziornie. Laura miała już otwierać usta, lecz zaskoczyła ją taka odpowiedź – Do jutra, nie przejmuj się za bardzo – posłał szatynce jeszcze jeden uśmiech i wyszedł.
Laura pokręciła głową śmiejąc się do siebie. Polepszył jej trochę nastrój, jakby nie patrzeć. Przyszedł jej na myśl wieczór, kiedy została u Aaron’a na noc. Gdy tak siedzieli przytuleni w blasku ognia. Dziewczyna podniosła w pewnym momencie głowę, gdyż powoli zaczynało brakować jej powietrza.
- Mam nadzieję, że pomogłam choć trochę – powiedziała przeczesując włosy, tym samym odgarniając je z twarzy.
- Skłamię i odpowiem, że nie. Jak prawdziwy mężczyzna – odparł z poważną miną po czym zaczął się śmiać.
- Super – odpowiedziała rozbawiona – Myślę, że najwyższa pora spać.
- Dobrze mamo – Aaron ponownie zaczął się śmiać. Argent udzielił się jego humor i po chwili leżała na dywanie, nie mogąc się podnieść ze śmiechu – No chodź… Pokażę ci pokój – mówił łapiąc oddech.
- Synek słucha się mamy i już z nią nie śpi, no proszę – po słowach Laury zapadł moment ciszy, po czym para znów zaczęła się śmiać, co sprawiło, że „podróż” na piętro zajęła im kilkanaście minut.
- Tutaj – wskazał ciemnobrązowe drzwi – a po lewej masz łazienkę. Koszulki prawdopodobnie znajdziesz…
- W szafie? – dokończyła przez śmiech – No kto by się spodziewał.
- No już… wystarczy – odparł starając się opanować.
- To ja się rozgoszczę i zajmę łazienkę.
Uśmiechnięty Ramsey kiwnął głową i poszedł do siebie, tymczasem szatynka zabrała, co potrzebne i po chwili zamknęła za sobą drzwi łazienki. Wszystko trwało jakieś dwadzieścia minut i przebrana w spodenki i koszulkę zmierzała do miękkiego łóżka. Skrzypnął zamek i ze swojego pokoju wyszedł Walijczyk.
- A już chciałem krzyczeć, żebyś się pospieszyła.
- Potrafię zaskoczyć – uśmiechnęła się odgarniając mokre włosy. Ramsey odwzajemnił gest i ruszył do łazienki.
- Kolorowych snów – dodał po chwili obdarowując Laurę przyjaznym spojrzeniem.
- Kolorowych… - odpowiedziała, a jej usta ułożyły się w ciepły uśmiech.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Rozdział 5

  Zablokował komórkę i wszedł do środka. Z kuchni dochodziły dźwięki świadczące o krzątającej się tam osobie, a zapach mówił sam za siebie. Czas coś zjeść.
- Stary, nie wiedziałem, że tak dobrze gotujesz – powiedział Hiszpan rzucając torbę na ziemię.
- Stary, nie wiedziałem, że zapraszałem cię na obiad – odgryzł się Toral.
- No już dobra, to miał być komplement – odparł z uśmiechem sadowiąc się przy wyspie w kuchni.
- Czemu się tak uśmiechasz – zapytał rozbawiony Jon – Oprócz tego, że jesteś głodny i oczywiście liczysz na obiad.
- A tak sobie – wzruszył ramionami udając, że nie wie o czym przyjaciel mówi, lecz ten podarował mu minę „kogo ty próbujesz oszukać” i Hector zmiękł – No dobra, złamałeś mnie.
- Nie mów, że wepchałeś jednak nos tam gdzie nie trzeba. Mimo moich ostrzeżeń…
- Nie no, spokojnie! – przerwał mu – Właśnie, że miałeś rację – mówił unosząc brwi – Niechętnie, bo byłem pewien swego i niewiele by mnie powstrzymało, ale muszę przyznać się do błędu.
Toral odłożył drewnianą łyżkę, którą mieszał makaron i powoli przeniósł wzrok na bruneta. Cóż, nie był pewien, czy ta dziewczyna i Wenger są jakoś powiązani, ale to, żeby Hector nie wtryniał się w to, bo może tylko przynieść kłopoty było chyba proste i logiczne. Mimo wszystko zdziwiło go to, co powiedział i obawiał się tego, co mógł za chwilę usłyszeć.
- Okej… Zapewne poinformujesz mnie jak do tego doszedłeś – powiedział zachęcając gestem dłoni.
- Postanowiłem ją przeprosić, że tak naskoczyłem na nią od razu z tymi moimi podejrzeniami i poszliśmy dziś na spacer. Powiedziała trochę o sobie, między innymi, że rodzice zabierali ją na mecz, dziadkowie zmarli zanim się urodziła i opowiadała o nim w sposób… osoby trzeciej – wyjaśnił opadając na oparcie krzesła.
- Poważnie zabrałeś dziewczynę na przechadzkę, by wyciągnąć z niej informacje, by potwierdzić lub obalić swoją chorą tezę? Jesteś bezczelny!
- Ej, nie! Źle mnie zrozumiałeś! – tłumaczył Hector wymachując rękami – To są wnioski! Przestań, wiesz, że nie postąpiłbym w ten sposób… Jon.
Bellerin minął blat i podszedł do niego. Zrozumiał, że faktycznie mogło to tak wyglądać i na samą myśl na jego czole pojawiły się zmarszczki.
- Dziewczyna jest naprawdę miła i sympatyczna, nie baw się w detektywa, okej? – odparł bardziej spokojnie.
- Nawet nie zacząłem – dźgnął przyjaciela w bok – Miałeś rację więc się ciesz. Zostawiam to w spokoju, jak obiecałem – odparł i wrócił na swoje miejsce.
- Cieszę się, że choć raz posłuchałeś – rzekł bardziej spokojny Toral.
- A tak swoją drogą, całkiem ładna jest, mam rację? – zaczął temat przygryzając dolną wargę.
- Ani waż bawić się w swatkę – uciął Jon i zaczął się śmiać.


  Zostały niecałe dwa tygodnie do rozpoczęcia sezonu Premier League. Nawet, gdyby Laura jakimś cudem o tym zapomniała, na pewno zorientowałaby się, że coś jest nie tak, po stopniowo narastającym skupieniu wśród piłkarzy. Każdy czuł mobilizację i starał się jak najlepiej przygotować indywidualnie, by później przełożyć to na grę zespołową.
- Pomóc w czymś? – zapytała zerkając w papiery, które siedzący na ławce rezerwowych Wenger zapalczywie przeglądał. Mężczyzna podniósł głowę i uśmiechnął się na widok wnuczki.
- Nie trzeba, póki co radzę sobie z tą… makulaturą – odparł – A tobie jak się tutaj podoba?
- Jak najbardziej się podoba – powiedziała zadowolona – Najchętniej nie wracałabym na uczelnię i została tutaj.
- Miód na serce usłyszeć to od jedynej wnuczki – rzekł cicho – Zauważyłem, że z piłkarzami również się dogadujesz – uśmiechnął się delikatnie i przeniósł wzrok na grupę zawodników na boisku, którzy właśnie mieli przerwę.
- Takie tam… krótkie rozmowy, parę zdań.
- Cieszę się, że traktujesz ich, jak normalnych ludzi, a nie gwiazdy z ekranu. To dla nich też wiele znaczy, gdy pojawia się ktoś nowy i mogą zachowywać się swobodnie – wyjaśnił.
- Masz rację, są zwykłymi ludźmi. Co więcej, to, że kopią piłkę, są przystojni i reprezentują najlepszy klub w Anglii – powiedziała z szerokim uśmiechem.

  Minęła godzina, gdy nadeszła pora zakończyć trening i Argent mogła przebrać się w luźniejsze rzeczy. Zarzuciła czerwoną sportową torbę na ramię i wyszła z szatni. Naprzeciw siebie zobaczyła niedbale pakującego swoją bluzę Hectora, który po chwili ją zauważył i pomachał jej na przywitanie. Laura odmachała i uśmiechnęła się do niego.
- Już nie robisz tej miny na mój widok. Jest postęp – powiedział z dumą.
- To prawda, nie jest źle – odparła.
Zdarzało im się ucinać takie pogawędki po niektórych treningach. I już nie po to, by Bellerin mógł zmienić to, jak jest odbierany w oczach szatynki i nie po to, by Laura mogła udowodnić mężczyźnie, że jest zwykłą studentką i ten mylił się co do niej i Arsene Wenger’a.
- To trochę zabawne – powiedział otwierając dziewczynie drzwi wyjściowe – że tak sobie teraz rozmawiamy, a ze dwa tygodnie temu zabiłabyś mnie wzrokiem.
- A ty zamęczył pytaniami – odpowiedziała unosząc brew.
- No tak – uśmiechnął się.
- Eh, no tak – westchnęła czując, że mimo wczesnej nienawiści do tego człowieka, musiała właśnie się do czegoś przyznać – Pomijając początek znajomości, całkiem swobodnie mi się z tobą rozmawia. Ku mojemu zdziwieniu oczywiście.
- Wiesz, że właśnie przyszło mi na myśl coś podobnego? – powiedział patrząc na dziewczynę. Jej brązowe włosy powiewały w delikatnym letnim wietrze.
- Jak to jest – zaczęła – że czasem ktoś musi cię nieźle wkurzyć, żeby później normalnie z nim rozmawiać – powiedziała i pokręciła głową.
- Hej! – usłyszeli za sobą. Obrócili się i zobaczyli biegnącego ku nim Alexis’a – Oh, miło mi poznać – powiedział wyciągając rękę w kierunku Laury, nieco zaskoczony – Jesteś…?
- Laura Argent – odparła szybko – Dziewczyna, która ostatnio plącze się po treningach w obecności Wenger’a i kilka dni temu trochę was poturbowała – wyjaśniła uśmiechając się do piłkarza i ściskając jego dłoń.
- Kojarzę – odparł rozbawiony – Wybieramy się do klubu, idziesz z nami? – zwrócił się do Hectora – Tego nad jeziorem. Zero alkoholu, a jeśli już, to jedno piwo.
- Potańczyć, odpocząć – dodał Oxlade, który do nich dołączył – O, twoja siostra? – zapytał na widok Argent. Szatynka uśmiechnęła się odrobinę spięta. Nie miała ochoty na żadną imprezę i miła nadzieję, że nikt nie wpadnie na to, by ją zapraszać.
- Przecież wiesz, że nie mam siostry głupku – odparł uśmiechnięty Hiszpan.
- Nieważne, idziemy się zrelaksować, idziesz z nami? – no masz. Niby wyczuła ten znak zapytania, lecz bardziej brzmiało to, jak niepodważalny fakt. Zerknęła na Bellerin’a i wcale nie pocieszał ją wyraz jego twarzy, który wyrażał chęć wzięcia udziału w imprezie. Nim się obejrzała dołączyło do nich kolejnych kilku zawodników
- To jak, jesteśmy gotowi – oświadczył Monreal.
- Impreza będzie zamknięta – dodał Giroud – Załatwione – uśmiechnął się do telefonu.
- Nie wyglądamy najgorzej, możemy jechać.
- Dzwonię do Toral’a – powiedział Hector i puścił dziewczynie oczko, co wcale nie dodało jej optymizmu. Zaklinała w duchu swój telefon, by zaczął dzwonić i akurat w tym momencie ktoś jej bardzo potrzebował.
- A ty Laura? Jesteś gotowa? – zapytał Sanchez.
- Właśnie… - zaczęła rzucając okiem w stronę Hector’a, czy czasem nie kończył rozmowy – Chyba do was nie dołączę. Muszę przejrzeć notatki, wkrótce zaczynam rok…
- Ale jest dopiero początek sierpnia! – przerwał jej Ox – Przyznaj się, że bez makijażu ani rusz – powiedział ciszej i uśmiechnął się szeroko. Już chciała zaprzeczyć, lecz ugryzła się w język i pokiwała głową. Chciała, by dali jej już spokój.
- Obiecuję, że z następnej imprezy się nie wywinę – powiedziała robiąc krok w tył.
- Na pewno, bo jest za tydzień!
Ponownie ugryzła się w język.
- Dobrze, nie namawiamy cię, ale gdybyś zmieniła zdanie, to wpadaj – odparł Gabriel klepiąc dziewczynę delikatnie po ramieniu.
- Dzięki – odpowiedziała – Udanej zabawy – dodała i odprowadziła mężczyzn wzrokiem, po czym westchnęła z ulgą.
- To co, jedziemy? Wstąpimy jeszcze po Jon’a, poznałaś go wtedy, kiedy na mnie wpadłaś – powiedział Hector chowając telefon do kieszeni.
- Ja odpadam, innym razem.
- Jak to…
- A gdzie wszyscy tak uciekli?
Odwrócili się ponownie i im oczom ukazał się zdezorientowany Aaron, drapiący się po brodzie.
- Zamknięta impreza nad jeziorem – wtrąciła szybko Laura – Wybaczcie, ale ja wracam do domu. Do zobaczenia – uśmiechnęła się jeszcze na pożegnanie i odeszła. Modliła się tylko, by żadnemu nie przyszło do głowy jej zatrzymywać.
- Um okej – mruknął Ramsey – Chyba nie miała ochoty iść – dodał głośniej.
- I chyba nie lubi, kiedy ktoś ją namawia – powiedział Hector – To co, jedziesz z nami?
- Wyjdę na starucha, jeśli powiem, że zmęczył mnie ten tydzień i wolę posiedzieć przed telewizorem?
- Hm… Tak, trochę tak – odparł, udając głębokie zamyślenie – Żartuję – zaczął się śmiać na widok miny kolegi z zespołu – Szykuj siły na bal w przyszłym tygodniu.
- Cholera, zapomniałem – zaklął pod nosem Walijczyk – Masz już kogoś? – zapytał unosząc lewą brew.
- Bardziej na oku, ale można tak powiedzieć – odparł patrząc w bok.
- Co roku to samo – mruknął pocierając twarz ręką – Okej, nie zatrzymuję cię, leć – poklepał kumpla po plecach.
- Jasne, do zobaczenia! – uśmiechnął się i odszedł w stronę samochodu.
Ramsey sprawdził godzinę i wsiadł do swojego auta. Zastanawiał się jeszcze chwilę nad tą imprezą, lecz pozostał przy podjętej decyzji i ruszył w stronę domu.
Przejechał około kilometra, gdy postanowił zjechać na pobocze, po czym odsunął szybę do końca i przyciszył radio.
- Nie potrzebujesz taksówki? – zapytał podnosząc okulary na głowę. Dziewczyna z początku zaskoczona, rozpoznała kierowcę i skrzyżowała ręce na piersi.
- Nie wiedziałam, że dorabiasz jako taksówkarz – odpowiedziała.
- Trzeba sobie jakoś radzić – wzruszył ramionami i westchnął ciężko – Jakieś ciekawsze plany na wieczór, niż siedzenie przed TV z butelką wina?
- Tak – odparła – Zamiast wina butelka zimnego piwa – uśmiechnęła się sztucznie pokazując kciuk w górę.
- Jeśli nie masz nic przeciwko możemy posiedzieć razem z tą zimną butelką – zaproponował otwierając drzwi samochodu. Szatynka zdjęła okulary przeciwsłoneczne i drugą ręką przetarła oczy – Zrobiłem coś nie tak…? – zapytał widząc spięcie na twarzy Laury.
- Właśnie ogarnęła mnie świadomość, kim jesteś – odpowiedziała – przeczesując powoli włosy – Wiesz…, piłkarz Arsenalu…, z telewizji…
Ramsey zaśmiał się cicho.
- Czyli to dyskwalifikuje mnie z propozycji?
- Ej, to nie jest śmieszne – oburzyła się – Po prostu się zdenerwowałam, nie wiem czemu – dodała szybko, na co Aaron dalej się uśmiechał – Oh, nie mam sił się kłócić – westchnęła wzruszając ramionami i dając tym samym upust emocjom.
- Jeśli nie chcesz…
- Myślę, że to nie jest zły pomysł – wtrąciła kiwając głową.

- Do końca września mieszkam sam. Później wprowadza się córka znajomej i jej koleżanka z roku.
- Nie jest ci źle samemu w tak dużym domu? – zapytała rozglądając się.
- Kwestia przyzwyczajenia – uśmiechnął się – Po prawej jest kuchnia i jadalnia, po lewej salon a łazienka tutaj.
Mężczyzna wskazał białe drzwi i sam ruszył do jadalni. Laura przeszła korytarzem parę kroków i znalazła się w salonie. Ciemną podłogę dekorował szary puchaty dywan, na którym stał szklany stolik. Meble również królowały w odcieniach szarości. Ściany były jasnozielone, a na półce nad kominkiem stały różne pamiątki. Było to naprawdę przytulne miejsce, lecz czegoś w nim Laurze brakowało.
- Długo tu mieszkasz? – zapytała odwracając się w stronę mężczyzny, który szukał czegoś w kuchni. Przeszła do jadalni i oparła ręce na krześle patrząc na piłkarza.
- Około pięciu lat – odpowiedział zmywając naczynia po śniadaniu – Trochę się przenosiłem, najdłużej w jednym miejscu mieszkałem rok. No i teraz tutaj. Ale na pewno tu zostanę, przeprowadzki to męcząca sprawa.
- W końcu na swoim miejscu – odpowiedziała pocieszająco, na co Ramsey się uśmiechnął – Pomóc ci w czymś?
- Nie, wydaje mi się, że nie trze…
- I tak to zrobię – wzruszyła ramionami i wyjęła piwo z lodówki.

- To była moja najgorsza kontuzja. Tak ciężkiego powrotu do gry, jak po tej właśnie, nie miałem.
- I obyś nie miał – dodała i wzięła łyk piwa. Laura usadowiła się głęboko w miękkiej sofie, a Aaron opierając kark o fotel siedział na dywanie.
- A ty? Nigdy nic, zawsze zdrowa? – zapytał spoglądając w kierunku dziewczyny.
- W wieku dwunastu lat złamałam na rowerze lewy nadgarstek, a mając szesnaście miałam wycinany wyrostek, o ile można to nazwać kontuzją. Nie zapomnę miny mojej niani, gdy ze strachem wymalowanym na twarzy stanęłam w drzwiach salonu trzymając złamaną rękę. Chyba bolało ją bardziej, niż mnie – śmiała się.
- Moja ciotka dostawała zawału za każdym razem, gdy wracałem z treningów. Powtarzała mi, że uganianie się za jedną piłką jest niebezpieczne. Już lepiej wziąć drugą.
- Haha, albo w ogóle każdy niech ma swoją i za nią biega – powiedziała i obydwoje zaczęli się śmiać.
- Nie powstrzymała mnie, a jeśli próbowała to i tak się wymykałem.
- Ja nie miałam tak łatwo z tym uciekaniem – westchnęła wpatrując się w sufit – Mój pokój był naprzeciw sypialni niani, a okno zbyt wysoko, by skoczyć. Raz mi się chyba udało. Gdy rodzice się o tym dowiedzieli niania straciła pracę, a ja musiałam mieszkać u dziadka, którego nigdy nie było w domu, więc mnie w nim zamykano. Bo przecież kiedy chciał zabrać mnie ze sobą, rodzice urządzali mu awanturę.
Aaron podniósł się na łokciach i patrzył na zdenerwowaną dziewczynę.
- Wszystko gra…?
- Tak, wybacz – przerwała mu biorąc głęboki wdech. Walijczyk wstał i zniknął w kuchni na dłuższą chwilę. Argent opróżniła butelkę, po czym odstawiła ją na stolik i odwróciła twarz w kierunku kominka. Mimo wakacyjnej pory wieczory w Londynie potrafiły być chłodne i piłkarz wcześniej dołożył kilka suchych drewien, które teraz dawały przyjemne ciepło. Dwudziestolatka wpatrywała się w płomienie ogrzewając tym samym policzki. Wcale nie czuła się dobrze, że wyrzuciła z siebie część historii. Nie chciała nikogo tym obarczać, nawet najmniejszym wspomnieniem. Podniosła się, gdy usłyszała dochodzące z jadalni kroki.
- Dziękuję za pogaduchy, ale będę…
- Trzymaj – powiedział nie zwracając uwagi na zamiar dziewczyny i wręczył jej mokrą z zimna butelkę piwa – Też nie miałem najlepszego dzieciństwa, rodzice od zawsze starali się wybić mi piłkę nożną z głowy.
Dziewczyna zajęła miejsce naprzeciwko Ramsey’a, który wrócił tam, gdzie siedział.