piątek, 14 kwietnia 2017

Rozdział 6

  Jego ciemne blond włosy połyskiwały w blasku ognia.
- Też nie miałeś z nimi łatwo – stwierdziła.
- Ani trochę – mruknął i przechylił butelkę – Byłem małym dzieciakiem, więc nie pamiętam tego dobrze, nie pamiętam, jak wyglądają… Musiałem cos poświęcić, by być teraz w tym miejscu.
- To czasem boli, prawda? – Aaron pokiwał głową – Moich ciągle nie ma. Od dziecka, nie przypominam sobie, żeby to mama czegokolwiek mnie nauczyła. Nie zdziwiłaby mnie informacja, że urodziłam się gdzieś w samolocie czy pociągu. Ja… - otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz wstrzymała się. Wiedziała, że nie powinna nikomu o sobie opowiadać, a i tak wyjawiła już ponad to.
Aaron spojrzał na dziewczynę, po której policzku spłynęła łza. Otarła ją szybko i wzięła do ręki butelkę, w którą się wpatrywała.
- Będzie ktoś z tobą w domu?
Pytanie to zaskoczyło pannę Argent na tyle, że spojrzała na Aaron’a ze zmarszczonymi ze zdziwienia brwiami.
- Mieszkam z przyjaciółką, ale wydaje mi się, że na ten weekend wyjechała do rodziców. Czemu pytasz?
- Nie powinnaś być sama. Nie w takim nastroju. Mam wolne dwa pokoje, mogę dać ci klucz, jeśli nie czujesz się pewnie w moim towarzystwie…
- Naprawdę, dziękuję, ale… wrócę jednak do siebie… - zaczęła zdziwiona propozycją.
- Posłuchaj – przerwał jej – nie jestem jakimś lekarzem, ale sam po sobie wiem, że psychika źle znosi samotne wieczory i to z takimi myślami. Śpisz u mnie, czy mam spać u ciebie w salonie? – zapytał patrząc na Laurę pełnym pewności spojrzeniem. Wiedziała, że miał rację, lecz z początku było jej po prostu głupio od razu się zgodzić i przyjąć pomoc. Teraz była pewna, że sprzeciw jest niemożliwy.
- Nie spałabym dobrze wiedząc, że oferując towarzystwo gnieździsz się na mojej sofie – odparła popijając piwo, co wywołało u Aaron’a uśmiech, gdyż tak sformułowanej odpowiedzi się nie spodziewał.
- Myślę, że Gabi nie będzie miała nic przeciwko, jeśli położysz się w jej łóżku, a w szafie powinnaś znaleźć jakąś jej koszulkę.
- Dziękuję – westchnęła – Chciałabym teraz tyle z siebie wyrzucić, lecz sytuacja, w jakiej mnie postawiono nie pozwala mi na to, a i tak usłyszałeś dzisiaj więcej, niż powinnam powiedzieć.
- Teraz musisz mnie zabić? – zapytał, co odrobinę rozbawiło Argent.
- Jeszcze nie, ale bądź czujny. Śpimy dziś pod jednym dachem – śmiała się.
- Zabrzmi to śmiesznie, ale nawet nie wiem, ile z tego, co powiedziałaś, mógłbym wykorzystać przeciwko tobie. Możesz być spokojna, ta rozmowa, jak każda inna zostaje między nami – upewnił szatynkę rozwiewając jej wątpliwości. Nie oczekiwał od niej podobnej deklaracji. Wiedział, że osoba z bagażem problemów i tajemnic nie będzie szkodzić drugiemu. A Laura na pewno na taką, co wykorzystuje informacje nie wyglądała.
- Od niemowlaka w tym tkwię i nie mogę nawet normalnie z kimś rozmawiać, bo… ten sekret jest jak nowotwór i to w dodatku złośliwy. Rośnie i wciska się między komórki, jak w rozdziały mojego życia i jakby się tak zastanowić, to jest naprawdę wszędzie. Nie ważne, gdzie pójdę o czym zacznę rozmawiać, po chwili okazuje się, że tego nie zrobię i tego nie powiem bo… Bo nie.
- Człowiek medycyny – powiedział, na co dziewczyna z delikatnym uśmiechem pokiwała głową – Wszystko się kiedyś kończy. Nawet twoja tajemnica kiedyś się rozwiąże.
- Miejmy nadzieję – westchnęła siadając po turecku – Chciałabym kiedyś o wszystkim ci powiedzieć.
- A więc trzymajmy kciuki, żebyś kiedykolwiek mogła to zrobić – spojrzał na nią pocieszającym wzrokiem. Laura westchnęła głośno odchylając głowę do tyłu. Mimo wcześniejszych odczuć, co do swoich wyznań, teraz jednak poczuła się lepiej. I to nie tylko dlatego, że wyrzuciła z siebie część historii, ale spotkała kogoś, kto choć trochę ją rozumie, bo także nie zaznał normalnego dzieciństwa.
- Chciałbyś ich znowu zobaczyć?
- W takich chwilach, jak ta owszem. Chociaż nie wiem, co bym im powiedział, od czego zaczął. I wtedy wracam do rzeczywistości. Wiem, że ich nie spotkam, praktycznie ich nie znam, zapomniałem, jak wyglądają! Naprawdę, byłem świadomy tego, że trzeba coś poświęcić, by było dobrze, ale… - przerwał, bo załamał mu się głos. Przygryzł dolną wargę, która zaczęła mu drżeć. Dziewczyna podniosła się z kanapy i przytuliła do niego. Aaron z początku był zaskoczony jej postawą, lecz tak naprawdę potrzebował takiego gestu. Wyprostował się i objął szatynkę opierając brodę na jej głowie.

  Słońce o 1000 było już całkiem wysoko na niebie, więc spokojnie mogło przedrzeć się przez delikatne zasłony i rzucić promienie na bordowy blat masywnego stołu w jadalni, przy którym poranną kawę sączyła Laura Argent. W szafce kuchennej znalazła tyle jej gatunków, że decyzja, którą wybrać zajęła jej dobre kilkanaście minut. Postawiła na tę o smaku wiśni, natomiast w dzbanku zaparzyła bezkofeinową, gdyż zauważyła kilka jej opakowań i stwierdziła, że to ulubiona piłkarza.
  Wcześniej uprzątnęła salon z pustych butelek i zrobiła kanapki. Nie miała pojęcia, że sportowcy potrafią tak długo spać. Widocznie, kiedy tylko mają okazję, korzystają ile się da.
  Pomyślała o wczorajszej sytuacji, kiedy przez moment trwali wtuleni jedno w drugie, jakby znali się od dłuższego czasu. Nie doszukiwała się w tym jakiegoś głębszego sensu, czy drugiego dna. To logiczne, że osoba bez rodziny potrzebuje czasem z kimś porozmawiać, a nawet, by ktoś go przytulił, mimo, iż się do tego nie przyzna. Sama psychicznie czuła się lepiej i miała nadzieję, że Aaron również.
  W jadalni rozległo się delikatne skrzypienie, co oznaczało, że Ramsey już nie śpi i właśnie schodzi na parter. Potarł dłonią oczy, by zmazać resztki snu, po czym ziewnął przeciągle. Dochodziła 1100. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spał do tak późna. Nic dziwnego, że był tak zmęczony. Zerknął na salon i zatrzymał się widząc idealny porządek. Czyżby to był sen?
- Niemożliwe – szepnął marszcząc brwi i zrobił krok w stronę jadalni, lecz znów się zatrzymał – Laura?
Na dźwięk swojego głosu dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła do Walijczyka.
- Pozwoliłam sobie zrobić śniadanie panie śpiochu – odparła ciepło.
- Byłem pewien, że zostawisz kartkę z wiadomością, że musiałaś iść i się zmyjesz – powiedział siadając naprzeciw niej – Nie musiałaś…
- Byłoby mi głupio tak uciec, jak Kopciuszek. Mam tylko nadzieję, że trafiłam z kawą – dodała, gdy Aaron nalał sobie pełny kubek. Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo przykładając usta do porcelany.
- Jak najbardziej trafiłaś – pokiwał głową – Lauro, dziękuję – powiedział przyjemnym tonem – Za wczoraj, za dzisiaj, za rozmowę…
- Ja też jestem wdzięczna za ten wieczór. Naprawdę poczułam się lepiej – zaczęła bawiąc się palcami – To nie to samo, co rozmowa z moją przyjaciółką.
- Jestem kimś w podobnej sytuacji – dodał – I na odwrót – uśmiechnął się – Nie chcę nic mówić, ale te kanapki na mnie patrzą.
- A więc smacznego – odparła i z szerokim uśmiechem sięgnęła po jedną.


- Uh, nienawidzę tego… - mruknął szukając ręką telefonu kilka dni później. Gdy wyczuł go dłonią od razu wyłączył budzik. Leżał jeszcze przez moment z zamkniętymi oczami biorąc kilka głębszych wdechów, by maksymalnie wypełnić płuca. Po chwili podniósł się i pierwszą myślą, jaka zagościła w jego głowie był zbliżający się bal. Będzie musiał zadzwonić do Gabi, by znów go uratowała i z nim poszła. Przeszło mu przez myśl, by zapytać Laurę, lecz wydawało mu się, że Hector to zrobi, więc nie chciał tworzyć niezręcznej sytuacji.
Założył czystą koszulkę i zszedł na dół. Zrobił sobie szybkie śniadanie, upił łyk kawy i wrzucając korki do torby pojechał na trening.

- Jak po imprezie piątkowej? – zapytał Aaron, gdy razem z kumplami przebierał się w szatni.
- O stary, żałuj. Taki chill, że dzisiaj jestem gotowy trenować do zachodu słońca – odparł Oxlade.
- Poważnie. Jedno piwko, odpowiednia muzyka i odpoczynek gwarantowany – przytaknął mu Gabriel.
- W takim wypadku następnego razu nie odpuszczam – powiedział Ramsey podnosząc się z ławki.
- I to rozumiem!
- Hej Laura! – krzyknął Bellerin, który czekał na korytarzu, do wchodzącej do damskiej szatni dziewczyny.
- Cześć – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
Hiszpan postanowił zaczekać na Argent przy drzwiach. Ku jego zdziwieniu szatynka wyszła już po dziesięciu minutach.
- Wiesz, że w niedzielę jest bal?
Zaskoczona spojrzała w jego stronę.
- Coś… jakby obiło mi się o uszy – odparła – Dziadek… mojej dobrej znajomej… jest byłym piłkarzem… nie pamiętam już jakiego klubu, ale opowiadał ostatnio o jakiejś tradycji – wyjaśniła gryząc się w język milion razy. Nieźle by sobie narobiła bigosu, gdyby… O Boże, nawet nie chce o tym myśleć.
- O, to super. Mam nadzieję, że będziesz. Zintegrujemy się jakoś i w ogóle – powiedział uśmiechając się.
- Sprawdzę, czy nie wypada mi wtedy rocznica rodziców – skłamała – Ale myślę, że jakoś dam radę – odwzajemniła uśmiech.
- To super – rzucił szybko i dołączył do reszty zawodników.
Dziewczyna odetchnęła poprawiając kucyk. Nagle przyszło jej do głowy, czy to czasem nie było zaproszenie. Nie… na pewno nie. Byłoby to nieco… dziwne.
Potrząsnęła głową i ruszyła w stronę ławki rezerwowych, gdzie sztab medyczny zapalczywie coś przedyskutowywał. Po chwili dowiedziała się, że w piątek Arsenal gra mecz towarzyski z Sunderlandem. Oznaczało to powtórkę i jednocześnie sprawdzian przed nadchodzącym dużymi krokami sezonem.
Odrzucając natłok myśli Argent skupiła się na słuchaniu uwag, by później czynnie brać udział w ćwiczeniach.

- To było męczące – westchnęła po zakończonym treningu – Pozytywnie męczące – dodała patrząc na Mary.
- Dobrze – odpowiedziała zerkając na nią – Angażujesz się, to widać.
- Mówiłam, że będę się starać – uśmiechnęła się.
- A więc dotrzymujesz słowa – odparła pakując rzeczy do szafki – Do zobaczenia w piątek – pożegnała się puszczając oczko dziewczynie.
- Do zobaczenia! – powiedziała i po kilkudziesięciu minutach również opuściła stadion, dzisiaj udało się to zrobić bez żadnego zagadywania przez któregoś z piłkarzy.

- Lydia? Jesteś? – zapytała wchodząc do domu.
- No nareszcie! – krzyknęła rzucając się na przyjaciółkę.
- Dobrze cię widzieć – powiedziała Laura wtulając głowę w rudą burzę włosów – Kilka dni, a jakby miesiąc.
- Właśnie – przytaknęła odsuwając się – Zamówiłam pizzę, nie chciało mi się gotować.
- Mówiłam ci, że jesteś najlepsza? – szatynka wyjęła sok i nalała do dwóch szklanek – Ale przywiozłaś coś z domu, prawda?
- Mama nie wypuściłaby mnie z pustymi rękami – Lydia posłała przyjaciółce porozumiewawczy uśmiech – Em… słyszałaś coś może o tym balu w niedzielę? – zapytała otwierając pudełko z pizzą, tym samym uwalniając zapach pobudzający kubki smakowe.
- Tym na otwarcie sezonu? Tak, wszyscy zawodnicy się na nim zbierają z każdego klubu, na początku gadka-szmatka, a później każda drużyna zajmuje swoją loże i ludzie bawią się, ile mogą. Oh, a czemu pytasz?
- „Pan od psa” mnie zaprosił – odpowiedziała patrząc na szklankę, którą postawiła przed nią Laura.
- Czyli to zawodnik Premier League! – ucieszyła się – Który klub? – zapytała biorąc kawałek obiadu i pakując sobie spory kęs do ust.
- Nie wiem, nie pytam go o te rzeczy – mówiła – Wiesz, piłka to nie mój temat i nie chcę udawać przed nim, że mnie interesuje.
- Prawidłowo. Bądź sobą – zgodziła się szatynka.
- Jeśli się uda, w piątek mam zamiar ci go przedstawić – zakomunikowała rudowłosa z delikatnym rumieńcem.
- Kolejny powód, by po meczu szybciej wrócić do domu – Lydia obdarowała ją zdziwioną miną – Arsenal - Sunderland towarzysko. I jeśli coś się komuś stanie, oczywiście nie zapeszając, wybiegnę z ratownikiem – dodała poruszając teatralnie brwiami.
- Nie obiecuję, ale postaram się to zobaczyć gwiazdo – powiedziała dumnie Martin.
- A jeśli chodzi o bal, masz kreację?
Lydia odchrząknęła i wzięła łyk soku, po czym odgarnęła włosy.
- I tutaj pojawia się moja propozycja zakupów – oświadczyła unosząc dumnie głowę i uśmiechnęła się zadziornie.


  Kilka kolejnych dni upłynęło zarówno Laurze, jak i całemu zespołowi na przygotowaniach. I mimo, że mecz był o przysłowiową pietruszkę, Argent z każdym kolejnym dniem zaczynała czuć presję. Wiedziała, że występ, jeśli do niego dojdzie, będzie obserwowany przez dziekana jej wydziału, wpłynie na dalsze decyzje odnośnie jej praktyk i powie wszystko o jej dotychczasowych postępach. Wcale nie miała się czym stresować.
  Wenger uspokajał ją i tłumaczył, że to nie jest coś, co zaważy na jej przyszłości, po prostu teorię przełoży na czyny, nic wielkiego. Jednak dziewczyna czuła, że dziadka także nie może zawieść, bo on też tak naprawdę gdzieś tam w środku chciał, by wszystko poszło jak najlepiej
  Tak jak myślała, zero presji. Jeszcze tylko brakowało rodziców na tym meczu.
- Cudownie – westchnęła ciężko rozwiązując sznurówki swoich nowych korków, w których jutro miała się zaprezentować – Nawet wy mi o tym będziecie przypominać, tak? Super! – warknęła.
- Co tu tak groźnie? – usłyszała nad sobą. Uspokoiła się, gdy zobaczyła jasnobrązowe tęczówki Aarona wpatrujące się w nią.
- Oh, wybacz. Chyba denerwuje się tym meczem bardziej, niż my wszyscy razem – westchnęła. Mężczyzna usiadł obok niej opierając głowę o czerwoną szafkę.
- Zgaduję, że „to tylko towarzyski” nie pomaga? – uśmiechnął się delikatnie.
- Dokładnie – mruknęła.
- Wiesz, a nuż nic nikomu się nie stanie, na co oczywiście liczymy, więc po co denerwować się na zapas? Ale gdyby okazało się, że staniesz przy bocznej linii i będziesz patrzeć na sędziego, by dał znak, to zapomnisz o wszystkim i zrobisz wszystko, by pomóc na przykład mnie – spojrzał na nią spokojnie.
- Ej, ej, nie kracz – dała mu kuksańca w żebro – Wszyscy w całości ukończycie ten mecz z zerem w tyle – dodała stanowczo – Ale dziękuję… Pomogłeś trochę.
- To o której się jutro widzimy? Może przyjechać po ciebie? – zaproponował podnosząc się.
- Muszę odmówić. Lydia przygotowuje jutro kolację i zaraz po meczu muszę pędzić do domu. Skorzystam następnym razem.
- Skąd wiesz, że będzie następny raz? – zapytał uśmiechając się zadziornie. Laura miała już otwierać usta, lecz zaskoczyła ją taka odpowiedź – Do jutra, nie przejmuj się za bardzo – posłał szatynce jeszcze jeden uśmiech i wyszedł.
Laura pokręciła głową śmiejąc się do siebie. Polepszył jej trochę nastrój, jakby nie patrzeć. Przyszedł jej na myśl wieczór, kiedy została u Aaron’a na noc. Gdy tak siedzieli przytuleni w blasku ognia. Dziewczyna podniosła w pewnym momencie głowę, gdyż powoli zaczynało brakować jej powietrza.
- Mam nadzieję, że pomogłam choć trochę – powiedziała przeczesując włosy, tym samym odgarniając je z twarzy.
- Skłamię i odpowiem, że nie. Jak prawdziwy mężczyzna – odparł z poważną miną po czym zaczął się śmiać.
- Super – odpowiedziała rozbawiona – Myślę, że najwyższa pora spać.
- Dobrze mamo – Aaron ponownie zaczął się śmiać. Argent udzielił się jego humor i po chwili leżała na dywanie, nie mogąc się podnieść ze śmiechu – No chodź… Pokażę ci pokój – mówił łapiąc oddech.
- Synek słucha się mamy i już z nią nie śpi, no proszę – po słowach Laury zapadł moment ciszy, po czym para znów zaczęła się śmiać, co sprawiło, że „podróż” na piętro zajęła im kilkanaście minut.
- Tutaj – wskazał ciemnobrązowe drzwi – a po lewej masz łazienkę. Koszulki prawdopodobnie znajdziesz…
- W szafie? – dokończyła przez śmiech – No kto by się spodziewał.
- No już… wystarczy – odparł starając się opanować.
- To ja się rozgoszczę i zajmę łazienkę.
Uśmiechnięty Ramsey kiwnął głową i poszedł do siebie, tymczasem szatynka zabrała, co potrzebne i po chwili zamknęła za sobą drzwi łazienki. Wszystko trwało jakieś dwadzieścia minut i przebrana w spodenki i koszulkę zmierzała do miękkiego łóżka. Skrzypnął zamek i ze swojego pokoju wyszedł Walijczyk.
- A już chciałem krzyczeć, żebyś się pospieszyła.
- Potrafię zaskoczyć – uśmiechnęła się odgarniając mokre włosy. Ramsey odwzajemnił gest i ruszył do łazienki.
- Kolorowych snów – dodał po chwili obdarowując Laurę przyjaznym spojrzeniem.
- Kolorowych… - odpowiedziała, a jej usta ułożyły się w ciepły uśmiech.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Rozdział 5

  Zablokował komórkę i wszedł do środka. Z kuchni dochodziły dźwięki świadczące o krzątającej się tam osobie, a zapach mówił sam za siebie. Czas coś zjeść.
- Stary, nie wiedziałem, że tak dobrze gotujesz – powiedział Hiszpan rzucając torbę na ziemię.
- Stary, nie wiedziałem, że zapraszałem cię na obiad – odgryzł się Toral.
- No już dobra, to miał być komplement – odparł z uśmiechem sadowiąc się przy wyspie w kuchni.
- Czemu się tak uśmiechasz – zapytał rozbawiony Jon – Oprócz tego, że jesteś głodny i oczywiście liczysz na obiad.
- A tak sobie – wzruszył ramionami udając, że nie wie o czym przyjaciel mówi, lecz ten podarował mu minę „kogo ty próbujesz oszukać” i Hector zmiękł – No dobra, złamałeś mnie.
- Nie mów, że wepchałeś jednak nos tam gdzie nie trzeba. Mimo moich ostrzeżeń…
- Nie no, spokojnie! – przerwał mu – Właśnie, że miałeś rację – mówił unosząc brwi – Niechętnie, bo byłem pewien swego i niewiele by mnie powstrzymało, ale muszę przyznać się do błędu.
Toral odłożył drewnianą łyżkę, którą mieszał makaron i powoli przeniósł wzrok na bruneta. Cóż, nie był pewien, czy ta dziewczyna i Wenger są jakoś powiązani, ale to, żeby Hector nie wtryniał się w to, bo może tylko przynieść kłopoty było chyba proste i logiczne. Mimo wszystko zdziwiło go to, co powiedział i obawiał się tego, co mógł za chwilę usłyszeć.
- Okej… Zapewne poinformujesz mnie jak do tego doszedłeś – powiedział zachęcając gestem dłoni.
- Postanowiłem ją przeprosić, że tak naskoczyłem na nią od razu z tymi moimi podejrzeniami i poszliśmy dziś na spacer. Powiedziała trochę o sobie, między innymi, że rodzice zabierali ją na mecz, dziadkowie zmarli zanim się urodziła i opowiadała o nim w sposób… osoby trzeciej – wyjaśnił opadając na oparcie krzesła.
- Poważnie zabrałeś dziewczynę na przechadzkę, by wyciągnąć z niej informacje, by potwierdzić lub obalić swoją chorą tezę? Jesteś bezczelny!
- Ej, nie! Źle mnie zrozumiałeś! – tłumaczył Hector wymachując rękami – To są wnioski! Przestań, wiesz, że nie postąpiłbym w ten sposób… Jon.
Bellerin minął blat i podszedł do niego. Zrozumiał, że faktycznie mogło to tak wyglądać i na samą myśl na jego czole pojawiły się zmarszczki.
- Dziewczyna jest naprawdę miła i sympatyczna, nie baw się w detektywa, okej? – odparł bardziej spokojnie.
- Nawet nie zacząłem – dźgnął przyjaciela w bok – Miałeś rację więc się ciesz. Zostawiam to w spokoju, jak obiecałem – odparł i wrócił na swoje miejsce.
- Cieszę się, że choć raz posłuchałeś – rzekł bardziej spokojny Toral.
- A tak swoją drogą, całkiem ładna jest, mam rację? – zaczął temat przygryzając dolną wargę.
- Ani waż bawić się w swatkę – uciął Jon i zaczął się śmiać.


  Zostały niecałe dwa tygodnie do rozpoczęcia sezonu Premier League. Nawet, gdyby Laura jakimś cudem o tym zapomniała, na pewno zorientowałaby się, że coś jest nie tak, po stopniowo narastającym skupieniu wśród piłkarzy. Każdy czuł mobilizację i starał się jak najlepiej przygotować indywidualnie, by później przełożyć to na grę zespołową.
- Pomóc w czymś? – zapytała zerkając w papiery, które siedzący na ławce rezerwowych Wenger zapalczywie przeglądał. Mężczyzna podniósł głowę i uśmiechnął się na widok wnuczki.
- Nie trzeba, póki co radzę sobie z tą… makulaturą – odparł – A tobie jak się tutaj podoba?
- Jak najbardziej się podoba – powiedziała zadowolona – Najchętniej nie wracałabym na uczelnię i została tutaj.
- Miód na serce usłyszeć to od jedynej wnuczki – rzekł cicho – Zauważyłem, że z piłkarzami również się dogadujesz – uśmiechnął się delikatnie i przeniósł wzrok na grupę zawodników na boisku, którzy właśnie mieli przerwę.
- Takie tam… krótkie rozmowy, parę zdań.
- Cieszę się, że traktujesz ich, jak normalnych ludzi, a nie gwiazdy z ekranu. To dla nich też wiele znaczy, gdy pojawia się ktoś nowy i mogą zachowywać się swobodnie – wyjaśnił.
- Masz rację, są zwykłymi ludźmi. Co więcej, to, że kopią piłkę, są przystojni i reprezentują najlepszy klub w Anglii – powiedziała z szerokim uśmiechem.

  Minęła godzina, gdy nadeszła pora zakończyć trening i Argent mogła przebrać się w luźniejsze rzeczy. Zarzuciła czerwoną sportową torbę na ramię i wyszła z szatni. Naprzeciw siebie zobaczyła niedbale pakującego swoją bluzę Hectora, który po chwili ją zauważył i pomachał jej na przywitanie. Laura odmachała i uśmiechnęła się do niego.
- Już nie robisz tej miny na mój widok. Jest postęp – powiedział z dumą.
- To prawda, nie jest źle – odparła.
Zdarzało im się ucinać takie pogawędki po niektórych treningach. I już nie po to, by Bellerin mógł zmienić to, jak jest odbierany w oczach szatynki i nie po to, by Laura mogła udowodnić mężczyźnie, że jest zwykłą studentką i ten mylił się co do niej i Arsene Wenger’a.
- To trochę zabawne – powiedział otwierając dziewczynie drzwi wyjściowe – że tak sobie teraz rozmawiamy, a ze dwa tygodnie temu zabiłabyś mnie wzrokiem.
- A ty zamęczył pytaniami – odpowiedziała unosząc brew.
- No tak – uśmiechnął się.
- Eh, no tak – westchnęła czując, że mimo wczesnej nienawiści do tego człowieka, musiała właśnie się do czegoś przyznać – Pomijając początek znajomości, całkiem swobodnie mi się z tobą rozmawia. Ku mojemu zdziwieniu oczywiście.
- Wiesz, że właśnie przyszło mi na myśl coś podobnego? – powiedział patrząc na dziewczynę. Jej brązowe włosy powiewały w delikatnym letnim wietrze.
- Jak to jest – zaczęła – że czasem ktoś musi cię nieźle wkurzyć, żeby później normalnie z nim rozmawiać – powiedziała i pokręciła głową.
- Hej! – usłyszeli za sobą. Obrócili się i zobaczyli biegnącego ku nim Alexis’a – Oh, miło mi poznać – powiedział wyciągając rękę w kierunku Laury, nieco zaskoczony – Jesteś…?
- Laura Argent – odparła szybko – Dziewczyna, która ostatnio plącze się po treningach w obecności Wenger’a i kilka dni temu trochę was poturbowała – wyjaśniła uśmiechając się do piłkarza i ściskając jego dłoń.
- Kojarzę – odparł rozbawiony – Wybieramy się do klubu, idziesz z nami? – zwrócił się do Hectora – Tego nad jeziorem. Zero alkoholu, a jeśli już, to jedno piwo.
- Potańczyć, odpocząć – dodał Oxlade, który do nich dołączył – O, twoja siostra? – zapytał na widok Argent. Szatynka uśmiechnęła się odrobinę spięta. Nie miała ochoty na żadną imprezę i miła nadzieję, że nikt nie wpadnie na to, by ją zapraszać.
- Przecież wiesz, że nie mam siostry głupku – odparł uśmiechnięty Hiszpan.
- Nieważne, idziemy się zrelaksować, idziesz z nami? – no masz. Niby wyczuła ten znak zapytania, lecz bardziej brzmiało to, jak niepodważalny fakt. Zerknęła na Bellerin’a i wcale nie pocieszał ją wyraz jego twarzy, który wyrażał chęć wzięcia udziału w imprezie. Nim się obejrzała dołączyło do nich kolejnych kilku zawodników
- To jak, jesteśmy gotowi – oświadczył Monreal.
- Impreza będzie zamknięta – dodał Giroud – Załatwione – uśmiechnął się do telefonu.
- Nie wyglądamy najgorzej, możemy jechać.
- Dzwonię do Toral’a – powiedział Hector i puścił dziewczynie oczko, co wcale nie dodało jej optymizmu. Zaklinała w duchu swój telefon, by zaczął dzwonić i akurat w tym momencie ktoś jej bardzo potrzebował.
- A ty Laura? Jesteś gotowa? – zapytał Sanchez.
- Właśnie… - zaczęła rzucając okiem w stronę Hector’a, czy czasem nie kończył rozmowy – Chyba do was nie dołączę. Muszę przejrzeć notatki, wkrótce zaczynam rok…
- Ale jest dopiero początek sierpnia! – przerwał jej Ox – Przyznaj się, że bez makijażu ani rusz – powiedział ciszej i uśmiechnął się szeroko. Już chciała zaprzeczyć, lecz ugryzła się w język i pokiwała głową. Chciała, by dali jej już spokój.
- Obiecuję, że z następnej imprezy się nie wywinę – powiedziała robiąc krok w tył.
- Na pewno, bo jest za tydzień!
Ponownie ugryzła się w język.
- Dobrze, nie namawiamy cię, ale gdybyś zmieniła zdanie, to wpadaj – odparł Gabriel klepiąc dziewczynę delikatnie po ramieniu.
- Dzięki – odpowiedziała – Udanej zabawy – dodała i odprowadziła mężczyzn wzrokiem, po czym westchnęła z ulgą.
- To co, jedziemy? Wstąpimy jeszcze po Jon’a, poznałaś go wtedy, kiedy na mnie wpadłaś – powiedział Hector chowając telefon do kieszeni.
- Ja odpadam, innym razem.
- Jak to…
- A gdzie wszyscy tak uciekli?
Odwrócili się ponownie i im oczom ukazał się zdezorientowany Aaron, drapiący się po brodzie.
- Zamknięta impreza nad jeziorem – wtrąciła szybko Laura – Wybaczcie, ale ja wracam do domu. Do zobaczenia – uśmiechnęła się jeszcze na pożegnanie i odeszła. Modliła się tylko, by żadnemu nie przyszło do głowy jej zatrzymywać.
- Um okej – mruknął Ramsey – Chyba nie miała ochoty iść – dodał głośniej.
- I chyba nie lubi, kiedy ktoś ją namawia – powiedział Hector – To co, jedziesz z nami?
- Wyjdę na starucha, jeśli powiem, że zmęczył mnie ten tydzień i wolę posiedzieć przed telewizorem?
- Hm… Tak, trochę tak – odparł, udając głębokie zamyślenie – Żartuję – zaczął się śmiać na widok miny kolegi z zespołu – Szykuj siły na bal w przyszłym tygodniu.
- Cholera, zapomniałem – zaklął pod nosem Walijczyk – Masz już kogoś? – zapytał unosząc lewą brew.
- Bardziej na oku, ale można tak powiedzieć – odparł patrząc w bok.
- Co roku to samo – mruknął pocierając twarz ręką – Okej, nie zatrzymuję cię, leć – poklepał kumpla po plecach.
- Jasne, do zobaczenia! – uśmiechnął się i odszedł w stronę samochodu.
Ramsey sprawdził godzinę i wsiadł do swojego auta. Zastanawiał się jeszcze chwilę nad tą imprezą, lecz pozostał przy podjętej decyzji i ruszył w stronę domu.
Przejechał około kilometra, gdy postanowił zjechać na pobocze, po czym odsunął szybę do końca i przyciszył radio.
- Nie potrzebujesz taksówki? – zapytał podnosząc okulary na głowę. Dziewczyna z początku zaskoczona, rozpoznała kierowcę i skrzyżowała ręce na piersi.
- Nie wiedziałam, że dorabiasz jako taksówkarz – odpowiedziała.
- Trzeba sobie jakoś radzić – wzruszył ramionami i westchnął ciężko – Jakieś ciekawsze plany na wieczór, niż siedzenie przed TV z butelką wina?
- Tak – odparła – Zamiast wina butelka zimnego piwa – uśmiechnęła się sztucznie pokazując kciuk w górę.
- Jeśli nie masz nic przeciwko możemy posiedzieć razem z tą zimną butelką – zaproponował otwierając drzwi samochodu. Szatynka zdjęła okulary przeciwsłoneczne i drugą ręką przetarła oczy – Zrobiłem coś nie tak…? – zapytał widząc spięcie na twarzy Laury.
- Właśnie ogarnęła mnie świadomość, kim jesteś – odpowiedziała – przeczesując powoli włosy – Wiesz…, piłkarz Arsenalu…, z telewizji…
Ramsey zaśmiał się cicho.
- Czyli to dyskwalifikuje mnie z propozycji?
- Ej, to nie jest śmieszne – oburzyła się – Po prostu się zdenerwowałam, nie wiem czemu – dodała szybko, na co Aaron dalej się uśmiechał – Oh, nie mam sił się kłócić – westchnęła wzruszając ramionami i dając tym samym upust emocjom.
- Jeśli nie chcesz…
- Myślę, że to nie jest zły pomysł – wtrąciła kiwając głową.

- Do końca września mieszkam sam. Później wprowadza się córka znajomej i jej koleżanka z roku.
- Nie jest ci źle samemu w tak dużym domu? – zapytała rozglądając się.
- Kwestia przyzwyczajenia – uśmiechnął się – Po prawej jest kuchnia i jadalnia, po lewej salon a łazienka tutaj.
Mężczyzna wskazał białe drzwi i sam ruszył do jadalni. Laura przeszła korytarzem parę kroków i znalazła się w salonie. Ciemną podłogę dekorował szary puchaty dywan, na którym stał szklany stolik. Meble również królowały w odcieniach szarości. Ściany były jasnozielone, a na półce nad kominkiem stały różne pamiątki. Było to naprawdę przytulne miejsce, lecz czegoś w nim Laurze brakowało.
- Długo tu mieszkasz? – zapytała odwracając się w stronę mężczyzny, który szukał czegoś w kuchni. Przeszła do jadalni i oparła ręce na krześle patrząc na piłkarza.
- Około pięciu lat – odpowiedział zmywając naczynia po śniadaniu – Trochę się przenosiłem, najdłużej w jednym miejscu mieszkałem rok. No i teraz tutaj. Ale na pewno tu zostanę, przeprowadzki to męcząca sprawa.
- W końcu na swoim miejscu – odpowiedziała pocieszająco, na co Ramsey się uśmiechnął – Pomóc ci w czymś?
- Nie, wydaje mi się, że nie trze…
- I tak to zrobię – wzruszyła ramionami i wyjęła piwo z lodówki.

- To była moja najgorsza kontuzja. Tak ciężkiego powrotu do gry, jak po tej właśnie, nie miałem.
- I obyś nie miał – dodała i wzięła łyk piwa. Laura usadowiła się głęboko w miękkiej sofie, a Aaron opierając kark o fotel siedział na dywanie.
- A ty? Nigdy nic, zawsze zdrowa? – zapytał spoglądając w kierunku dziewczyny.
- W wieku dwunastu lat złamałam na rowerze lewy nadgarstek, a mając szesnaście miałam wycinany wyrostek, o ile można to nazwać kontuzją. Nie zapomnę miny mojej niani, gdy ze strachem wymalowanym na twarzy stanęłam w drzwiach salonu trzymając złamaną rękę. Chyba bolało ją bardziej, niż mnie – śmiała się.
- Moja ciotka dostawała zawału za każdym razem, gdy wracałem z treningów. Powtarzała mi, że uganianie się za jedną piłką jest niebezpieczne. Już lepiej wziąć drugą.
- Haha, albo w ogóle każdy niech ma swoją i za nią biega – powiedziała i obydwoje zaczęli się śmiać.
- Nie powstrzymała mnie, a jeśli próbowała to i tak się wymykałem.
- Ja nie miałam tak łatwo z tym uciekaniem – westchnęła wpatrując się w sufit – Mój pokój był naprzeciw sypialni niani, a okno zbyt wysoko, by skoczyć. Raz mi się chyba udało. Gdy rodzice się o tym dowiedzieli niania straciła pracę, a ja musiałam mieszkać u dziadka, którego nigdy nie było w domu, więc mnie w nim zamykano. Bo przecież kiedy chciał zabrać mnie ze sobą, rodzice urządzali mu awanturę.
Aaron podniósł się na łokciach i patrzył na zdenerwowaną dziewczynę.
- Wszystko gra…?
- Tak, wybacz – przerwała mu biorąc głęboki wdech. Walijczyk wstał i zniknął w kuchni na dłuższą chwilę. Argent opróżniła butelkę, po czym odstawiła ją na stolik i odwróciła twarz w kierunku kominka. Mimo wakacyjnej pory wieczory w Londynie potrafiły być chłodne i piłkarz wcześniej dołożył kilka suchych drewien, które teraz dawały przyjemne ciepło. Dwudziestolatka wpatrywała się w płomienie ogrzewając tym samym policzki. Wcale nie czuła się dobrze, że wyrzuciła z siebie część historii. Nie chciała nikogo tym obarczać, nawet najmniejszym wspomnieniem. Podniosła się, gdy usłyszała dochodzące z jadalni kroki.
- Dziękuję za pogaduchy, ale będę…
- Trzymaj – powiedział nie zwracając uwagi na zamiar dziewczyny i wręczył jej mokrą z zimna butelkę piwa – Też nie miałem najlepszego dzieciństwa, rodzice od zawsze starali się wybić mi piłkę nożną z głowy.
Dziewczyna zajęła miejsce naprzeciwko Ramsey’a, który wrócił tam, gdzie siedział.