-
Em, szefie! – krzyknęła, by zatrzymać dziadka.
- O,
Laura! Miło cię widzieć. Mam nadzieję, że nie jesteś niepotrzebnie zdenerwowana
– uśmiechnął się podchodząc do wnuczki.
-
Tak – odparła – O mały włos nie krzyknęłam do ciebie dziadku… Chciałam ci
powiedzieć, że… cieszę się, że jesteś – wydukała opanowując głos.
- Z
chęcią bym cię teraz przytulił… Będzie dobrze – powiedział patrząc z miłością
na dziewczynę – Muszę iść… Ale pamiętaj, trzymamy kciuki – dodał i ruszył w
kierunku korytarza, który prowadził na boisko.
-
Chwila… „my”?
-
Rodzice przyjechali – odpowiedział szybko i zniknął.
-
Co… - wydusiła opuszczając ręce. Tylko ich jeszcze tutaj brakowało. No tak,
zero stresu.
-
Gotowa? – zapytała Mary wychodząc z szatni – Idziesz?
- I
tak i nie – odpowiedziała poprawiając kucyk.
-
Spokojnie – uśmiechnęła się sympatycznie – Każdy z nas musiał kiedyś zrobić to
samemu po raz pierwszy…
-
Samemu…? – zmarszczyła brwi przełykając z trudem ślinę.
- No
tak, a jak to sobie wyobrażałaś? – roześmiała się słodko – Chodź, przygotujemy
sobie sprzęt.
Gdyby
ktoś nie wiedział, co znaczy mieć strach w oczach, twarz Laury w tym momencie
wyjaśniłaby mu wszystko. Dziewczyna zebrała szczękę z podłogi i podążyła za
kobietą. Jak to sama? I dlaczego dowiaduje się o tym godzinę przed meczem?! Już
wie, skąd to dziwne uczucie od rana, że coś nie gra.
- To
nie dzieje się naprawdę… - mruknęła do siebie i wyszła na boisko.
Piłkarze rozpoczęli chwilę temu rozgrzewkę,
lecz Argent nawet na nich nie spojrzała. Podążała w skupieniu za Mary i
przywoływała sobie w głowie słowa, które wczoraj usłyszała od Hector’a. Nie
może spanikować. Zmotywować się stresem. Nie panikować. Da radę.
Przetrwała rozpoczęcie. Jakoś nie kwapiła się
do rozmowy z piłkarzami. Nie chciała, by znowu ktoś ją pocieszał i tłumaczył,
że sobie poradzi. Wczoraj dostała sporą dawkę motywacji i dzisiaj po prostu
musi poradzić sobie z tym sama.
Siedziała teraz jakieś sześć krzeseł od
Wengera, który w tym momencie twardo okupywał boczną linię, z uwagą obserwując,
czy ustawienie piłkarzy zgadza się z jego wskazówkami. Wszyscy oczekiwali
pierwszego gwizdka. Lydia wysłała Laurze wiadomość, że ma miejsce na trybunie
zaraz za ławką trenerską, co nieco dodało jej spokoju.
Podniosła głowę, gdy rozbrzmiał gwizdek
sędziego. Tysiące kibiców wydało radosny okrzyk, który niósł się po całym
stadionie. Szatynka wzięła głęboki wdech, gdy po jej ciele przeszły ciarki i
skupiła się na tym, co czułaby kiedyś, co czułaby siedząc tutaj rok wcześniej.
Przymknęła na chwilę oczy i uśmiechnęła się do siebie, gdy przypomniała sobie
radość, jaką czerpała z każdego meczu. To był klucz. Czuć się, jak kiedyś.
Pierwsza połowa minęła bardzo spokojnie. Po
zejściu zawodników do szatni, Laura przez bramkę oddzielającą trybuny od boiska
wymieniła z przyjaciółką kilka zdań. Lydia chciała jeszcze zrobić zakupy na
dzisiejszą kolację i ku niezadowoleniu Argent musiała już iść.
-
Pamiętaj, że trzymam kciuki – uśmiechnęła się promiennie, puściła szatynce
oczko i zniknęła w tłumie.
-
Pamiętam – powiedziała do siebie i podeszła do ławki rezerwowych by zająć swoje
miejsce, gdyż zbliżał się koniec przerwy, a co gorsza, uczucie, które
towarzyszyło jej od rana wciąż nie ustało.
-
Hej, uśmiechnij się – powiedział Gabriel zajmując miejsce w drugim rzędzie –
Wygramy to – puścił jej oczko.
-
Jestem tego samego zdania – odrzekła, a jej kąciki ust powędrowały delikatnie w
górę.
- I
tak go trzymaj do końca. Uśmiech – wyjaśnił podtrzymując swoje usta dłonią.
-
Rozumiem – śmiała się cicho kręcąc głową.
-
Ej! Ale nawet jak mówisz! Nie ma przerwy!
-
Będzie? – odparła ukazując rząd białych zębów.
-
Może mniej, bo mnie trochę oślepiło – śmiał się, na co szatynka odpowiedziała
tym samym.
Nagle rozległ się przeciągły gwizdek
sędziego. Laura spojrzała na bisko. Jeden z zawodników Arsenalu, nie wiedziała
jeszcze który, leżał na murawie. Dziewczyna złapała za uchwyt torby z
potrzebnym jej do pomocy sprzętem. Czuła na sobie wzrok Mary i pozostałych
fizjoterapeutów. Sędzia po usilnym tłumaczeniu czegoś zawodnikowi Sunderlandu
pokazał mu żółty kartonik. Argent nie była teraz zdolna do wypowiedzenia
jakiegokolwiek słowa. Wyrzuciła z głowy dosłownie wszystko i była jak maszyna,
zaprogramowana do wykonania określonego zadania.
W końcu sędzia spojrzał na ławkę Arsenalu
kiwając głową i dziewczyna zaciskając palce na torbie ile sił w nogach
podbiegła do poszkodowanego piłkarza. Rzuciła torbę obok jego głowy i spojrzała
na niego.
-
Gdzie? – zapytała szybko.
-
Lewy Achilles… - stęknął, po czym Argent natychmiast zdjęła mężczyźnie skarpetę
– O… dziewczyna, która nie poszła z nami na imprezę… - mruknął, gdy ta wyjęła z
torby spray zamrażający i rozprowadziła go w bolącym miejscu.
-
Lepiej?
-
Jasne – odpowiedział podnosząc się do pozycji siedzącej – Oddychaj, ej… -
uśmiechnął się, na co Laura wypuściła powietrze z ust. Mężczyzna naciągnął
skarpetę na łydkę i puścił oczko dziewczynie. Jej słuchawka zatrzeszczała, po
głosie poznała, że to sam Wenger, więc spojrzała w kierunku ławki. Pytał, czy
wszystko z nim w porządku.
-
Będzie żył – powiedziała do mikrofonu przylepionego do jej koszulki i kiwnęła
głową do sędziego, na znak, że nic więcej nie będzie potrzebne i można wznowić
grę, lecz Oxlade i tak musiał opuścić boisko i ponownie zostać na nie
wpuszczony. Zeszła razem z Anglikiem poza boczną linię. Podszedł do niego
jeszcze Arsene z jednym z fizjo, by upewnić się, że wszystko jest w porządku i
po chwili Chamberlain znów mógł zająć swoją pozycję na murawie. Tymczasem Laura
opadła na swój fotel i odchyliła głowę przymykając oczy.
-
Brawo – Mary poklepała dziewczynę po udzie – Zachowałaś się jak jedna z nas.
Bez żadnej pomocy – uśmiechnęła się z dumą.
-
Przeżyłam – wyszczerzyła się.
-
Widzisz? Uśmiech pomaga – wtrącił zadowolony Gabriel.
-
Coś mi mówi, że masz rację – odparła radosna i przeniosła wzrok na boisko. Musiała
wziąć kilka głębszych wdechów, by uspokoić rozszalałe serce.
-
Patrz jaka piłka! – krzyknął Paulista, gdy Kościelny kopnął podkręconą do Özila. Ten minął kilku zawodników i
bezbłędnie podał do Bellerina. Hector mógł próbować strzelać, lecz z tej
odległości miał marne szanse. Laura wiedziała, co się święci. Wyczekał Ramsey’a
i sprytnie zagrał mu piłkę, którą Walijczyk wpakował do siatki.
Cały
stadion jednym tchem zaczął wrzeszczeć i skandować jego imię, a zawodnicy
rzucili się na niego z gratulacjami.
- Coś
pięknego – szepnęła dziewczyna błądząc po trybunach błyszczącymi oczami, z
których pociekły małe łzy. Uśmiechnęła się wycierając twarz.
Właśnie doznała czegoś, czego nie czuła od
roku. Spojrzała na roześmianych Kanonierów klepiących Aarona po plecach, kiedy
jego wzrok spoczął na niej. Uśmiechnął się delikatnie i pokazał kciuka
uniesionego do góry. Dziewczyna odpowiedziała tym samym i całkiem zapomniała
już o dzisiejszym stresie. I o niewygodnym uczuciu, które wcale jej nie
opuściło.
Po zakończonym meczu Laura napisała rodzicom,
że zobaczyć może się z nimi niestety dopiero jutro. Tak, zrobiła to w bardzo
miły sposób, choć SMS’a wysłała tylko do taty. Pobiegła do szatni po drodze
dziękując wszystkim ze sztabu za przygotowania do dzisiejszego dnia. Chciała
jeszcze złapać na szybko dziadka. Podczas meczu widziała, jak starszy mężczyzna
ma ochotę do niej podejść.
Dzierżąc torbę na ramieniu skręciła w
korytarz prowadzący do szatni piłkarzy. Oj, pamiętała go aż za dobrze. Na
szczęście wszyscy byli już w środku i nie musiała się przeciskać między ludźmi.
-
Laura! Gratuluję występu.
Prawie
wszyscy…
-
Dzięki – odwróciła się do swojego rozmówcy, którym okazał się być Hector –
Powiedziałabym coś więcej, ale naprawdę muszę lecieć – odparła gestykulując
rękami.
-
Oh, jasne. Do niedzieli! – pomachał jej uśmiechając się – Tylko zawiąż
sznurówkę!
Argent
zerknęła w dół. Schyliła się rzucając obok torbę i szybko wcisnęła sznurki do
buta, nie chciało jej się ich wiązać. Szarpnęła torbę i już miała biec, gdy cała
jej zawartość znalazła się na podłodze.
-
Szlag – zaklęła pod nosem – Następnym razem zasunę do końca – warknęła do
siebie i zaczęła zbierać rzeczy.
-
Pomogę – zaoferował się brunet. Zwolnij trochę – powiedział podając jej
porozrzucaną własność.
-
Dziękuję – odparła spokojniej.
- I
jak, nie było dzisiaj tak źle, co? Mówiłem, że dasz radę – zaczął i podniósł
szalik – Jeszcze to – wyprostował się, gdy Laura zaczęła rozglądać się, czy
niczego nie pominęła. Spojrzał na trzymaną w ręku rzecz i zauważył czarny marker.
Zapewne autograf któregoś słynnego piłkarza, skoro dziewczyna chodziła na mecze
już od dziecka. Z ciekawości postanowił zerknąć na niego i ku jego zaskoczeniu
zobaczył tam swój podpis.
-
Okej, to już wszystko – oświadczyła Laura i podniosła wzrok, a to, co zobaczyła
ani trochę jej się nie spodobało – Kurwa – rzuciła niezbyt cicho.
Hector ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się
w autograf. Pismo różniło się trochę od teraźniejszego, wtedy dopiero zaczynał
przygodę z rozdawaniem podpisów fanom. A tutaj litera H była dość
zniekształcona. Przechylił głowę, usilnie starając się coś sobie przypomnieć.
To przez marker… nie chciał pisać…
-
Pamiętam to… - zaczął powoli – Wtedy po debiucie… podpisywałem szalik
dziewczynie, która przypadkiem weszła do naszej… szatni – dodał przenosząc
wzrok na Argent, która nie miała żadnego pomysłu na wymówkę. Tylko pustka. I
strach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz