Był ciepły lipcowy dzień, lecz niestety
bardzo wietrzny. Najbardziej dało się to odczuć siedząc na ławce w parku, kiedy
to wiatr nieustannie szarpał koronami drzew. Niektóre liście nie były dość
silne i przy mocniejszym podmuchu odrywały się od gałęzi, by dać ponieść się w
różne strony Londynu. Jeden z nich upadł na kolorową sukienkę dwudziestoletniej
dziewczyny, skupiając tym całą jej uwagę na sobie, przez co przerwała swoją
wypowiedź. Rudowłosa chwyciła ogonek i wypuściła liść obok siebie, pozwalając
mu upaść na kostkę, którą wyłożone były dróżki.
- Na czym to… -
kontynuowała drapiąc brodę – A! Zastanowiłaś się już? – zapytała kierując wzrok
na przyjaciółkę.
- Nie wiem – odpowiedziała
dmuchając w opadający kosmyk włosów – Z jednej strony chcę normalnie kontynuować
naukę, tak, jak inni. A z drugiej… Kolejny rok spędzony na wykładach i bieganiu
po szpitalu… No nie wiem – zakończyła rozglądając się po okolicy.
- Jesteś okropna –
odezwała się dziewczyna opadając na oparcie ławki – Poszłaś wcześniej do
szkoły, jesteś najmłodsza na trzecim roku studiów i to cud, że trafiłaś na
profesora, który widzi w tobie potencjał i daje ci możliwość zaliczenia
wszystkiego poprzez odbycie praktyki w jakiejś dużej instytucji, którą nie jest
szpital. Jakie ty masz wątpliwości?
Lydia była typem osoby, która zwinnie
analizowała plusy i minusy danej sytuacji, po czym szybko podejmowała decyzję i
bardzo rzadko zdarzało jej się pomylić. Poznały się po szkole średniej, kiedy
to Martin zdecydowała się na biotechnologię. Kiedy się spotkały, zaczęły ze
sobą rozmawiać, tak swobodnie, jakby po prostu nie widziały się kilka dni.
Pomagały sobie przejść przez pierwszy rok studiów i stały się dla siebie jak
siostry. Rozumiały się prawie idealnie, z wyjątkiem właśnie tego momentu, gdy
Lydia nie mogła pojąć, dlaczego szatynka nie chce się z nią zgodzić.
- Znajdź mi dużą
instytucję, z wyjątkiem szpitala, w której mogę odbyć tę praktykę –
odpowiedziała przekręcając głowę w stronę przyjaciółki. Ta spojrzała na nią,
jak na idiotkę.
- Jesteśmy w Anglii –
stwierdziła patrząc na nią zachęcająco i odczekała chwilę na jakąkolwiek
reakcję dziewczyny – W Londynie – kontynuowała gestykulując rękami – Na każdym
kroku znajdziesz fana piłki nożnej. Stoke, Sunderland, Hull, West Ham… Arsenal…
Na dźwięk ostatniej nazwy
brunetkę przeszedł dreszcz. Lydia celowo wymieniła ją na końcu, by przypomnieć
przyjaciółce, że wciąż nie powiedziała jej wszystkiego. Nie naciskały na
siebie, dawały czas, gdy ta druga go potrzebowała. Ale minął już rok, a Laura
doskonale odczuwała upływ czasu.
- Kocham ten klub, ale nie
będę w nim pracować, a tym bardziej odbywać jakichkolwiek ćwiczeń. Nigdy –
skwitowała i podniosła się.
- No ej! – oburzyła się miedzianowłosa
– Tylko zaproponowałam – wzruszyła ramionami i dołączyła do dwudziestolatki –
Ale naprawdę chciałabym wiedzieć, co się wtedy stało. Dlaczego się tak
zmieniłaś.
Dziewczyna powiedziała to tak ciepło, że
Argent spojrzała na nią z bólem. Nosiła w sobie to uczucie, wiedziała, że musi
jej powiedzieć, ale po prostu nie potrafiła. Miała jakąś wewnętrzną blokadę,
której nie potrafiła zniwelować.
- Wszystko ci wyjaśnię, obiecuję
– powiedziała zmartwiona.
- Wiesz, że nie naciskam –
uśmiechnęła się ciepło ruda – Poza tym masz jeszcze kilka dni. Przemyślisz
wszystko na spokojnie i podejmiesz decyzję – powiedziała uspokajając
przyjaciółkę i zdjęła okulary - Spodziewamy się jakichś gości? – zapytała
wytężając wzrok w kierunku swojego mieszkania.
Laura
natychmiast spojrzała w tym samym kierunku. Przez chwilę nie mogła zebrać
myśli, lecz gdy dostrzegła kolor samochodu stojącego przed ich domem, olśniło
ją.
- No
nie – mruknęła zwalniając kroku.
- Co
jest? – zapytała z obawą w głosie na widok zachowania Argent.
-
Rodzice – odparła po chwili ciszy – Nie mam zamiaru z nimi rozmawiać – dodała
odwracając się na pięcie.
-
Hej, nie unikniesz tego – chwyciła przyjaciółkę za ramię – Poza tym już nas
zauważyli – dodała ciszej.
Szatynka
pokręciła niechętnie głową i spojrzała w ich kierunku. Westchnęła rzucając
spojrzenie przyjaciółce i ruszyły w stronę domu. Im były bliżej, tym Laura
nabierała większej ochoty na ucieczkę. Przeanalizowała chyba z dwadzieścia
możliwości. Gdy skręciły na podjazd szczupła kobieta o długich blond włosach
zdjęła okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęła się delikatnie.
-
Wybacz nam tę niezapowiedzianą wizytę – odezwał się mężczyzna o podłużnej
twarzy oprószonej kilkutygodniowym zarostem. Jego błękitne oczy błyszczały w
promieniach lipcowego słońca.
-
Mogliście chociaż napisać, kiedy macie zamiar się zjawić – odparła sztucznie
Laura.
-
Żebyś wiedziała kiedy wyjść z domu? – zapytała wciąż uśmiechnięta matka
dziewczyny – Dzwoniliśmy do ciebie – zmieniła ton na bardziej poważny – Chcemy
porozmawiać.
- To
może nie będę państwu przeszkadzać – Lydia przypomniała o swojej obecności.
-
Spokojnie – uśmiechnął się Chris – Chcieliśmy zaprosić naszą córkę na kolację.
Dziś wieczorem, u nas.
-
Obecność obowiązkowa skarbie – dodała Kate – Naprawdę mamy coś ważnego do
omówienia – szepnęła nachylając się nad uchem Argent. Dziewczynę przeszedł
dreszcz na samą myśl o wieczorze z tą dwójką.
-
Nie odważyłabym się nie przyjść – odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
- Do
zobaczenia za kilka godzin skarbie – ojciec Laury uśmiechnął się do dziewczyn –
Do widzenia Lydio.
- Do
widzenia, miło było państwa widzieć – odparła z uśmiechem szatynka i razem z
przyjaciółką odprowadziły wzrokiem odjeżdżający samochód.
-
Musisz być dla nich taka miła? – zapytała już ze szczerym uśmiechem brunetka.
- A
ty musisz być dla nich tak oschła? – zapytała unosząc brwi. Laura spojrzała na
nią z wyrzutem – Przecież widzisz, że się starają...
-
Gdyby zastanowili się nad sobą wcześniej, nie musieliby teraz tego robić –
odpowiedziała poważnie i razem z przyjaciółką weszła do domu.
Jeszcze przez chwilę w drodze do swojego
pokoju zastanawiała się nad opuszczeniem dzisiejszej kolacji. Miała powyżej
uszu słuchania kolejnych wyjaśnień, dlaczego tyle lat nie miała z nimi żadnego
kontaktu. Oh, oczywiście oprócz zakazów zbliżania się do jednej osoby i
miejsca, w którym przebywała. Przestrzegała ich, lecz na swój sposób. Nie
pozwoliłaby na uziemienie się w domu, w dodatku pod nadzorem. Wzdychając runęła
na łóżko i zaczęła zastanawiać się, co włożyć na dzisiejszy długi wieczór.
-
Masz klucze? – zapytała Lydia przyglądając się przyjaciółce.
-
Uwierz mi, nie mam zamiaru siedzieć tam do późna – odpowiedziała zakładając
niebieskie baleriny.
-
Daj już spokój. Sama mówiłaś, że to nie w ich stylu dzwonić przed wizytą.
Zobaczysz, że nie będzie tak, jak myślisz – uśmiechnęła się ruda.
-
Dzięki, że mnie pocieszasz – Laura odwzajemniła gest – Za godzinę spodziewaj
się sms'a z błaganiem o pomoc – puściła oczko przyjaciółce i wyszła.
Zaczerpnęła świeżego wieczornego powietrza i
założyła na głowę okulary przeciwsłoneczne, co tylko dodało jej kobiecości. Do
domu swoich rodziców postanowiła udać się pieszo. Stwierdziła, że bez sensu
byłoby pokonywanie czterech kilometrów samochodem. Samo zdrowie.
Po niecałej godzinie jej oczom ukazał się
piętrowy biały dom, otoczony idealnie przystrzyżonymi krzewami czerwonych i
białych róż. Wspięła się na werandę i zapukała biorąc głęboki wdech.
-
Zaczynałam myśleć, że jednak nie przyjdziesz – powiedziała Kate otwierając
córce drzwi.
-
Ciebie też miło widzieć, mamo – odpowiedziała akcentując ostatnie słowo.
Weszła
do środka i ściągnęła lekki płaszcz. Zatrzymała się na sekundę, widząc czarną
lśniącą marynarkę, która nie pasowała do ubioru żadnego z domowników. Coś wisi
w powietrzu...
-
Gotowa? – zapytała blond włosa kobieta.
-
Chyba tak – odparła niepewnie, po czym razem z matką ruszyła do jadalni.
Było to jasne pomieszczenie, przyozdobione
intensywnie zielonymi roślinami, na środku którego znajdował się stół wykonany
z ciemnobrązowego drewna. Laura spojrzała na swojego ojca wychodzącego z kuchni
i uśmiechnęła się do niego. Chyba od zawsze większa więź łączyła ją właśnie z
nim.
-
Cieszymy się, że przyszłaś – powiedział wycierając sobie ręce ścierką.
-
Tak, mama okazała już swoją radość – odpowiedziała patrząc w stronę kobiety.
-
Lauro, nie chcemy znowu się kłócić... Mamy dzisiaj ważniejszy powód – Kate
spojrzała na córkę z nutką obawy.
-
Chcecie mnie z kimś poznać, prawda? – zapytała nie owijając w bawełnę. Była to
jedna z jej dominujących cech. Nie potrafiła skradać się z pytaniami, wolała
dowiadywać się pewnych rzeczy od razu, bez zbędnych zabaw – Zauważyłam
marynarkę na wieszaku, a z tego, co wiem nie jest w waszym guście.
Małżeństwo spojrzało po sobie i uśmiechnęli
się do siebie. Pamięć fotograficzna Laury i jej spostrzegawczość zadziwiały ich
już nie raz. Mimo, że wychowywali córkę tak krótko...
-
Czyli element zaskoczenia mamy już z głowy.
W drzwiach jadalni stanął wysoki mężczyzna, w
podeszłym wieku. Na jego twarzy malowały się zmarszczki, co świadczyło o wielu
ciężkich chwilach i latach pracy, która kosztowała go nie jedno zmartwienie. Brunetka
obróciła się i rozpoznając gościa zbladła. Poczuła, jak krew odpływa jej z
twarzy i wędruje gdzieś, gdzie w tym momencie nie powinno jej być. Mocniej
zacisnęła palce na oparciu krzesła.
-
Dobry wieczór – wydukała z bladym uśmiechem.
-
Witaj Lauro – mężczyzna odwzajemnił uśmiech i podszedł do stołu, by zająć
miejsce.
„- Dzięki. I przepraszam za zamieszanie – podniosła
dłoń w geście pożegnania i odwróciła się szybko wpadając na kogoś. Odsunęła się
i spojrzała na swoją przeszkodę.
Kolejny dreszcz.
- Chłopcy, a więc… Czy ktoś mi powie, co ta dziewczyna
tutaj robi? – starszy mężczyzna rozłożył ręce i zwrócił się do rozmawiających
ze sobą zawodników. Stopniowo w pomieszczeniu nastawała cisza. Dziewczyna nie
miała zamiaru zapoznawać się z całym sztabem szkoleniowym i ochroną, więc
postanowiła wykorzystać moment.
- Przepraszam, pomyliłam drzwi. Już mnie tu nie ma –
odpowiedziała szybko ze sztucznym uśmiechem i zwinnie wymijając mężczyznę tak,
by nie mógł na nią spojrzeć wyszła z szatni...”
Wzięła głęboki wdech, by się uspokoić i
usiadła do stołu. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Lydia miała rację,
nie jest tak, jak myślała.
-
Lauro, wszystko w porządku? Zaniemówiłaś… - zauważył ojciec dziewczyny.
- Uh
– brunetka ze świstem wypuściła powietrze – Po prostu przez kilkanaście lat
zabranialiście mi zbliżać się do tego człowieka, a tymczasem dzisiaj jak gdyby
nigdy nic... jemy wspólnie kolację – wyjaśniła sięgając po lampkę czerwonego
wina.
Pozostali
wymienili spojrzenia, co nie uszło uwadze dziewczyny.
- I
póki co, trzymałaś się tego – starszy mężczyzna uśmiechnął się i Laura spojrzała
na niego neutralnym wzrokiem. I wtedy sobie przypomniał. Tamten dzień. Kiedy
jego zespół wysoko wygrał z niebezpiecznym rywalem. Kiedy pełen optymizmu i
przygotowanych pochwał wszedł do szatni swoich piłkarzy i już miał okazać im,
jak bardzo jest z nich dumny, gdy widok pewnej dziewczyny zamieszał mu myśli. Pamiętał
tylko jej wzrok, który zdążył złapać, zanim się odwróciła i wybiegła. Wiedział,
że skądś je znał, lecz nie miał pojęcia skąd. Do dzisiaj.
-
Tak. Skrupulatnie – dodała Laura oddalając myśli zarówno swoje, jak i Wengera.
-
Cóż, dowiedzieliśmy się, że dostałaś ofertę od uczelni – zmienił temat Chris.
-
Naprawdę? – podniosła głowę zaskoczona.
-
Dostaliśmy list z gratulacjami. Wspomniano w nim o planach w kierunku twojej
edukacji – wyjaśniła matka Laury.
-
Jeśli chcecie się dowiedzieć, co zamierzam, to rozczaruję was – odparła
wycierając usta lnianą serwetą – Sama jeszcze tego nie wiem.
-
Jak to – Wenger zmarszczył brwi przyglądając się dziewczynie – Przecież zostały
tylko dwa tygodnie, otrzymałaś już jakieś oferty?
-
Em, nie... A miałam jakiekolwiek otrzymać...? – zapytała zdziwiona czując, że
sytuacja wymyka się jej z rąk.
-
Nie ogłaszałaś się na stronie uniwersytetu? – wtrąciła równie zaskoczona Kate.
- A
skąd miałam o tym wiedzieć? – Laura opadła na oparcie krzesła widząc, jak wiele
ją ominęło.
-
Dobrze, spokojnie – odezwał się Chris odkładając sztućce – Nic wielkiego się
nie stało, po prostu oszczędziłabyś sobie jeżdżenia po placówkach – ojciec
dziewczyny starał się ją uspokoić – To jest właśnie jeden z powodów tej kolacji
– dodał i spojrzał wymownie na gościa.
-
Oh, tak – mężczyzna wyprostował się ocierając usta – A więc to ja będę
pierwszym zainteresowanym twoją osobą i chciałbym tu i teraz złożyć ci ofertę
pracy w ramach praktyk z twojego uniwersytetu Lauro.
Argent uśmiechnęła się do siebie, nieco
rozbawiona sytuacją. Spojrzała na swoich rodziców i rzuciła im pytające
spojrzenie.
-
Nie macie nic przeciwko? – zapytała dźwięcznie – Żadnego słowa sprzeciwu?
-
Wręcz przeciwnie skarbie – oświadczył spokojnym głosem ojciec dziewczyny.
-
Nalegamy, byś się zgodziła – dokończyła równie spokojnie Kate.
Laurę po prostu zamurowało. Czy kiedykolwiek
pomyślałaby, że sytuacja tak diametralnie się odwróci? Niegdyś zrobiliby
wszystko, aby ich jedyna córka była bezpieczna, z dala od tego człowieka. A
dzisiaj namawiają ją do współpracy z nim. Niewiarygodne.
-
Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Sami mówiliście, że to niebezpieczne dla
mnie i dla was, a teraz mam codziennie przebywać w obecności mojego dziadka?
Ostatnie słowo zagęściło atmosferę. Kate i
Chris niekoniecznie chcieli o tym informować swoją córkę, lecz gdy masa
wyjazdów z kraju zwaliła im się na głowę, musieli zwrócić się do kogoś o pomoc.
Przez pierwsze lata wychowaniem Laury zajęły się prywatne nianie i nauczycielki
dbające o jej edukację. Jednak stało się jasne, że długo tak nie pociągną. To
była ich jedyna córka i wiedzieli, że nie mogą zostawiać jej obcym osobom.
Przyszedł czas, gdy musieli schować dumę i prosić osobę, do której żywili
więcej, niż niechęć i prosić ją o zajęcie się Laurą. Kilka lat później na
światło dzienne wyszły fakty, które ponownie zaważyły o losie dziewczyny.
Zakazano jej widywania się, spotykania i rozmawiania z dziadkiem. Miała wtedy
kilkanaście lat, więc wcześniej posłano ją do liceum. Mimo zakazu i wiedzy o
czyhającym niebezpieczeństwie, Laura uczęszczała na prawie każdy mecz drużyny,
której menedżerem był jej dziadek. Tylko raz, jeden jedyny raz zdarzyło się jej
spotkać z nim twarzą w twarz.
- A
czy jesteście w stanie mi wyjaśnić, dlaczego? – zapytała z nutką zdenerwowania
w głosie.
-
Nie możemy powiedzieć ci wszystkiego, bo sami jeszcze niewiele wiemy, lecz...
-
Najciemniej jest pod latarnią – wyjaśnił krótko Wenger przywołując przysłowie.
Dziewczyna
miała ochotę zadać kolejne pytanie, lecz jakby ta odpowiedź powiedziała jej
wszystko.
-
Muszę to przemyśleć... – zaczęła, lecz dzwonek telefonu przerwał jej wypowiedź.
-
Wybaczcie – matka Laury zerwała się, by odebrać. Nastała chwila ciszy, podczas
której dziewczyna starała się zebrać myśli. Przypomniała sobie, jak kilka
godzin temu zarzekała się przed przyjaciółką, że za żadne skarby nie złoży
podania na Emirates. Nigdy. Tak to mniej więcej ujęła. Poza tym, jak oni to
sobie wyobrażają - nie rozmawiała z dziadkiem tyle lat i nagle ma zacząć z nim
pracować? Przecież to niedorzeczne.
-
Przepraszam was bardzo, ale to pilne. Nawet bardziej, niż pilne – powiedziała
Kate zakładając kurtkę i rzucając mężowi porozumiewawcze spojrzenie.
-
Nawet nie mam sił tego skomentować – skwitowała Laura.
-
Wszystko w porządku. Zajmiemy się resztą, a wy idźcie – powiedział spokojnie
Arsene podnosząc się z krzesła. Nie chciał, by dziewczyna żegnała się z
rodzicami w kłótni. Dziewczyna miała ochotę zapytać "jacy my?", lecz
widząc wyraz twarzy Wengera zrezygnowała.
-
Wrócimy tak szybko, jak to będzie możliwe - powiedziała Kate na pożegnanie i
państwo Argent opuścili dom.
- A
więc? Pomożesz? – zapytał podnosząc brudny talerz.
-
Nie do końca rozumiem, czy wiesz... czy wyobrażasz sobie, jak to ma wyglądać –
powiedziała wstając.
-
Zbierzemy naczynia i w kuchni...
-
Nie, nie – przerwała widząc jego zaskoczoną minę – Chodzi o tę pracę.
- Cóż.
Na początku też nie mogłem tego zaakceptować i zrozumieć, ale skoro w ten
sposób masz być bezpieczna, to czemu nie. To z pewnością wzbudzi mniej
podejrzeń..., nieważne – urwał i spojrzał na wnuczkę przepraszającym wzrokiem.
-
Nie szkodzi, przyzwyczaiłam się do tajemnic – odparła i razem z dziadkiem
weszła do kuchni – Nie obawiasz się? Niczego? – dopytywała zapełniając zmywarkę
– Naprawdę nie mogę uwierzyć w wasz spokój.
- To
wydaje się bardzo ryzykowne, ale ma sens. Miałem nadzieję – zaczął zmieniając temat
– że większość cech zewnętrznych odziedziczysz po swojej babci, była piękną
kobietą. Tymczasem wydaje mi się, że nos masz jakby po mnie – mówiąc to
zmarszczył zabawnie brwi – Wybacz, nie planowałem tego – uśmiechnął się do
dziewczyny, na co ona zaczęła się śmiać.
-
Obawiam się, że ten nos zniszczy wszystko – odpowiedziała ukazując rząd białych
zębów, po czym spuściła głowę drapiąc się po karku. Ta szybka zmiana nastroju
trochę ją zdziwiła. Tyle lat nie miała kontaktu z tym mężczyzną, a teraz tak po
prostu sobie rozmawiają. Ale z jednej strony, to chyba dobrze…
-
Przemyśl to dokładnie – nagła zmiana w głosie Wengera zwróciła uwagę Laury –
Chciałbym jakoś spędzać z tobą więcej czasu. Kiedy twoi rodzice zakazali mi się
z tobą widywać byłaś małym brzdącem. Kilka razy zaledwie pozwolili zabrać mi
cię na mecz.
- A
więc już wiem, skąd to zamiłowanie do tej drużyny – odparła uśmiechając się
delikatnie – Trochę się tego obawiam, ale obiecuję, że się nad tym zastanowię…
-
Nie będę nalegał, masz jeszcze trochę czasu – Wenger wytarł mokre sztućce i
zaczął segregować je w szufladzie.
Nikt nie poruszył więcej tego tematu: Laura
miała zbyt dużo pytań i nie chciała zmieniać tego wieczoru w rozmowę o jej
przeszłości, natomiast Arsene pomyślał, że wszystko wyjaśni się w najbliższych
dniach. Zdawał sobie sprawę, że wiele będzie zależało od decyzji Laury, lecz
uzbroił się w cierpliwość i postanowił poczekać.
Gdy skończyli, Wenger postanowił zostać i
poczekać na córkę, natomiast Laura nie miała zbytniej ochoty, by kontynuować
rozmowę z rodzicami i wróciła do domu. W drodze powrotnej głowiła się, jak ma
postąpić. Przedstawiono jej ofertę, a nie uświadomiono ją nawet, jak duże jest
niebezpieczeństwo. I czy tak było zawsze, czy zaczęło się to od niedawna?
Westchnęła odgarniając włosy. Znowu jej to
zrobili. Powiedzieli, że się martwią, chcą chronić. Ale nie powiedzieli przed
czym. Kiedyś postanowiła sobie, że nie będzie wnikać w te ich gierki. W kółko
robili i wciąż robią to samo, wyjeżdżają, szukają i wracają by powiedzieć jej,
jak bardzo ją kochają i że niedługo będzie normalnie. By za kilka dni znów
zniknąć i zostawić ją z nianią... Nie. Nigdy więcej nie będzie już zależna od
ich wyjazdów.
Gdy dotarła do domu po cichu wspięła się po
schodach do swojego pokoju. Wzięła szybki prysznic i położyła się do łóżka.
Wciąż miała mętlik w głowie dotyczący propozycji dziadka. Gdyby się zgodziła,
mogliby pomyśleć, że się ugięła. Gdy tego nie zrobi, pomyślą, że robi im na
złość i zachowuje się jak mała dziewczynka.
Westchnęła.
Przez ostatni rok bardzo mało czasu spędzała na Emirates. Kiedyś każdy mecz był
dla niej jak godzina spędzona w kościele, a teraz... Kocha tę drużynę i
wszystko, co z nią związane i wiedziała, że w jakiejś części przyczynił się do
tego Wenger zabierając ją w dzieciństwie na mecze, do czego sam przyznał się
kilka godzin temu. Więc dlaczego miałaby szukać innego miejsca, gdy wystarczy
jedno słowo i będzie łączyła przyjemne z pożytecznym?
Przewróciła się na drugi bok i zaczęła
planować jutrzejszy dzień. Jeśli obudzi się w dobrym nastroju, będzie to
oznaczało trafny wybór.
Wysiadając z samochodu sprawdziła jeszcze tylko zawartość czerwonej teczki w
czarną kratę, którą pieczołowicie ulokowała w swojej czarnej torebce i
zablokowała kluczykiem pojazd. Nie zastanawiała się dłużej nad decyzją.
Kolejnym argumentem przemawiającym za podjęciem praktyk w tym miejscu, był
fakt, że w każdej innej placówce czy stadionie czułaby się źle i rozważałaby
każde " a gdyby…". A tak, nawet jeśli to nie będzie to, na co liczy,
i tak będzie szczęśliwa ze względu, na samo miejsce.
Weszła od strony przeznaczonej dla
pracowników, piłkarzy i dziennikarzy pokonując ogromne szklane drzwi. Było jej
głupio, że już tak długo nie odwiedzała tego miejsca. Ale teraz to się zmieni –
pomyślała. Czuła się nieco poirytowana swoim zachowaniem, była to kolejna wada
z którą walczyła – najpierw potrafiła obstać przy swoim, zarzekać się że nie
będzie inaczej, a później jednak zmieniała decyzję, ze względu na fakty,
których nie brała pod uwagę. Uśmiechnęła się do siebie kręcąc głową.
Z lekko rozpromienioną twarzą ruszyła przed
siebie i spojrzała na ogromną drewnianą tablicę, na której czerwono-białe
literki informowały o piętrach i pomieszczeniach, jakie się na nich znajdywały.
Odnalazła właściwy numer i ruszyła w kierunku schodów. Nie chciała iść na
łatwiznę i skorzystać z windy. Tak samo postanowiła nie robić z załatwianiem
dokumentów. Bo przecież wystarczył jeden telefon do dziadka, i już dawno
siedziałaby w jego gabinecie, nie musiała rano zbierać wszystkich potrzebnych
papierów, i zapewne już jutro brałaby udział w treningu, albo chociaż
przygotowaniach do niego. Chciała od początku polegać na sobie.
Jeszcze raz zajrzała do torebki, czy aby na
pewno o niczym nie zapomniała. Powoli przewracała białe kartki papieru i
odhaczała w myślach fajeczki. Wszystko się zgadzało, wyciągała właśnie
potrzebne dokumenty, by nie musieć ich później szukać, gdy zagapiła się i w coś
uderzyła. Jak się zaraz okazało, nie w coś, a w kogoś.
-
Przepraszam! Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiłaś.
Męski
głos jeszcze chwilę dźwięczał jej w uszach, zanim oszołomiona doszła do siebie.
-
Jestem cała. Przepraszam – zaczęła zbierając kartki. Dopiero, gdy zauważyła
wystającą w jej kierunku dłoń z częścią jej dokumentów spojrzała na swojego
oprawcę – Dziękuję – uśmiechnęła się, lecz szybko zmieniła wyraz twarzy. W
jednej chwili wspomnieniami cofnęła się o kilkanaście miesięcy i znowu poczuła
ten świdrujący wzrok. Wydawało jej się, że z ust mężczyzny lada chwila wyleje
się potok słów ujawniający tajemnicę na światło dzienne.
~***~