Jego ciemne blond włosy połyskiwały w blasku
ognia.
-
Też nie miałeś z nimi łatwo – stwierdziła.
-
Ani trochę – mruknął i przechylił butelkę – Byłem małym dzieciakiem, więc nie
pamiętam tego dobrze, nie pamiętam, jak wyglądają… Musiałem cos poświęcić, by
być teraz w tym miejscu.
- To
czasem boli, prawda? – Aaron pokiwał głową – Moich ciągle nie ma. Od dziecka,
nie przypominam sobie, żeby to mama czegokolwiek mnie nauczyła. Nie zdziwiłaby
mnie informacja, że urodziłam się gdzieś w samolocie czy pociągu. Ja… -
otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz wstrzymała się. Wiedziała, że nie
powinna nikomu o sobie opowiadać, a i tak wyjawiła już ponad to.
Aaron
spojrzał na dziewczynę, po której policzku spłynęła łza. Otarła ją szybko i
wzięła do ręki butelkę, w którą się wpatrywała.
-
Będzie ktoś z tobą w domu?
Pytanie
to zaskoczyło pannę Argent na tyle, że spojrzała na Aaron’a ze zmarszczonymi ze
zdziwienia brwiami.
-
Mieszkam z przyjaciółką, ale wydaje mi się, że na ten weekend wyjechała do
rodziców. Czemu pytasz?
-
Nie powinnaś być sama. Nie w takim nastroju. Mam wolne dwa pokoje, mogę dać ci
klucz, jeśli nie czujesz się pewnie w moim towarzystwie…
-
Naprawdę, dziękuję, ale… wrócę jednak do siebie… - zaczęła zdziwiona
propozycją.
-
Posłuchaj – przerwał jej – nie jestem jakimś lekarzem, ale sam po sobie wiem,
że psychika źle znosi samotne wieczory i to z takimi myślami. Śpisz u mnie, czy
mam spać u ciebie w salonie? – zapytał patrząc na Laurę pełnym pewności
spojrzeniem. Wiedziała, że miał rację, lecz z początku było jej po prostu
głupio od razu się zgodzić i przyjąć pomoc. Teraz była pewna, że sprzeciw jest
niemożliwy.
-
Nie spałabym dobrze wiedząc, że oferując towarzystwo gnieździsz się na mojej
sofie – odparła popijając piwo, co wywołało u Aaron’a uśmiech, gdyż tak
sformułowanej odpowiedzi się nie spodziewał.
-
Myślę, że Gabi nie będzie miała nic przeciwko, jeśli położysz się w jej łóżku,
a w szafie powinnaś znaleźć jakąś jej koszulkę.
-
Dziękuję – westchnęła – Chciałabym teraz tyle z siebie wyrzucić, lecz sytuacja,
w jakiej mnie postawiono nie pozwala mi na to, a i tak usłyszałeś dzisiaj
więcej, niż powinnam powiedzieć.
-
Teraz musisz mnie zabić? – zapytał, co odrobinę rozbawiło Argent.
-
Jeszcze nie, ale bądź czujny. Śpimy dziś pod jednym dachem – śmiała się.
-
Zabrzmi to śmiesznie, ale nawet nie wiem, ile z tego, co powiedziałaś, mógłbym
wykorzystać przeciwko tobie. Możesz być spokojna, ta rozmowa, jak każda inna
zostaje między nami – upewnił szatynkę rozwiewając jej wątpliwości. Nie
oczekiwał od niej podobnej deklaracji. Wiedział, że osoba z bagażem problemów i
tajemnic nie będzie szkodzić drugiemu. A Laura na pewno na taką, co
wykorzystuje informacje nie wyglądała.
- Od
niemowlaka w tym tkwię i nie mogę nawet normalnie z kimś rozmawiać, bo… ten
sekret jest jak nowotwór i to w dodatku złośliwy. Rośnie i wciska się między
komórki, jak w rozdziały mojego życia i jakby się tak zastanowić, to jest
naprawdę wszędzie. Nie ważne, gdzie pójdę o czym zacznę rozmawiać, po chwili
okazuje się, że tego nie zrobię i tego nie powiem bo… Bo nie.
-
Człowiek medycyny – powiedział, na co dziewczyna z delikatnym uśmiechem
pokiwała głową – Wszystko się kiedyś kończy. Nawet twoja tajemnica kiedyś się
rozwiąże.
-
Miejmy nadzieję – westchnęła siadając po turecku – Chciałabym kiedyś o
wszystkim ci powiedzieć.
- A
więc trzymajmy kciuki, żebyś kiedykolwiek mogła to zrobić – spojrzał na nią pocieszającym
wzrokiem. Laura westchnęła głośno odchylając głowę do tyłu. Mimo wcześniejszych
odczuć, co do swoich wyznań, teraz jednak poczuła się lepiej. I to nie tylko
dlatego, że wyrzuciła z siebie część historii, ale spotkała kogoś, kto choć
trochę ją rozumie, bo także nie zaznał normalnego dzieciństwa.
-
Chciałbyś ich znowu zobaczyć?
- W
takich chwilach, jak ta owszem. Chociaż nie wiem, co bym im powiedział, od
czego zaczął. I wtedy wracam do rzeczywistości. Wiem, że ich nie spotkam,
praktycznie ich nie znam, zapomniałem, jak wyglądają! Naprawdę, byłem świadomy
tego, że trzeba coś poświęcić, by było dobrze, ale… - przerwał, bo załamał mu
się głos. Przygryzł dolną wargę, która zaczęła mu drżeć. Dziewczyna podniosła
się z kanapy i przytuliła do niego. Aaron z początku był zaskoczony jej postawą,
lecz tak naprawdę potrzebował takiego gestu. Wyprostował się i objął szatynkę
opierając brodę na jej głowie.
Słońce o 1000 było już
całkiem wysoko na niebie, więc spokojnie mogło przedrzeć się przez delikatne
zasłony i rzucić promienie na bordowy blat masywnego stołu w jadalni, przy
którym poranną kawę sączyła Laura Argent. W szafce kuchennej znalazła tyle jej
gatunków, że decyzja, którą wybrać zajęła jej dobre kilkanaście minut.
Postawiła na tę o smaku wiśni, natomiast w dzbanku zaparzyła bezkofeinową, gdyż
zauważyła kilka jej opakowań i stwierdziła, że to ulubiona piłkarza.
Wcześniej uprzątnęła salon z pustych butelek
i zrobiła kanapki. Nie miała pojęcia, że sportowcy potrafią tak długo spać.
Widocznie, kiedy tylko mają okazję, korzystają ile się da.
Pomyślała o wczorajszej sytuacji, kiedy przez
moment trwali wtuleni jedno w drugie, jakby znali się od dłuższego czasu. Nie
doszukiwała się w tym jakiegoś głębszego sensu, czy drugiego dna. To logiczne,
że osoba bez rodziny potrzebuje czasem z kimś porozmawiać, a nawet, by ktoś go
przytulił, mimo, iż się do tego nie przyzna. Sama psychicznie czuła się lepiej
i miała nadzieję, że Aaron również.
W jadalni rozległo się delikatne skrzypienie,
co oznaczało, że Ramsey już nie śpi i właśnie schodzi na parter. Potarł dłonią
oczy, by zmazać resztki snu, po czym ziewnął przeciągle. Dochodziła 1100.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio spał do tak późna. Nic dziwnego, że był tak
zmęczony. Zerknął na salon i zatrzymał się widząc idealny porządek. Czyżby to
był sen?
-
Niemożliwe – szepnął marszcząc brwi i zrobił krok w stronę jadalni, lecz znów
się zatrzymał – Laura?
Na
dźwięk swojego głosu dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła do Walijczyka.
-
Pozwoliłam sobie zrobić śniadanie panie śpiochu – odparła ciepło.
-
Byłem pewien, że zostawisz kartkę z wiadomością, że musiałaś iść i się zmyjesz
– powiedział siadając naprzeciw niej – Nie musiałaś…
-
Byłoby mi głupio tak uciec, jak Kopciuszek. Mam tylko nadzieję, że trafiłam z
kawą – dodała, gdy Aaron nalał sobie pełny kubek. Mężczyzna uśmiechnął się
tajemniczo przykładając usta do porcelany.
-
Jak najbardziej trafiłaś – pokiwał głową – Lauro, dziękuję – powiedział
przyjemnym tonem – Za wczoraj, za dzisiaj, za rozmowę…
- Ja
też jestem wdzięczna za ten wieczór. Naprawdę poczułam się lepiej – zaczęła
bawiąc się palcami – To nie to samo, co rozmowa z moją przyjaciółką.
-
Jestem kimś w podobnej sytuacji – dodał – I na odwrót – uśmiechnął się – Nie
chcę nic mówić, ale te kanapki na mnie patrzą.
- A
więc smacznego – odparła i z szerokim uśmiechem sięgnęła po jedną.
- Uh,
nienawidzę tego… - mruknął szukając ręką telefonu kilka dni później. Gdy wyczuł
go dłonią od razu wyłączył budzik. Leżał jeszcze przez moment z zamkniętymi
oczami biorąc kilka głębszych wdechów, by maksymalnie wypełnić płuca. Po chwili
podniósł się i pierwszą myślą, jaka zagościła w jego głowie był zbliżający się
bal. Będzie musiał zadzwonić do Gabi, by znów go uratowała i z nim poszła.
Przeszło mu przez myśl, by zapytać Laurę, lecz wydawało mu się, że Hector to
zrobi, więc nie chciał tworzyć niezręcznej sytuacji.
Założył
czystą koszulkę i zszedł na dół. Zrobił sobie szybkie śniadanie, upił łyk kawy
i wrzucając korki do torby pojechał na trening.
-
Jak po imprezie piątkowej? – zapytał Aaron, gdy razem z kumplami przebierał się
w szatni.
- O
stary, żałuj. Taki chill, że dzisiaj jestem gotowy trenować do zachodu słońca –
odparł Oxlade.
-
Poważnie. Jedno piwko, odpowiednia muzyka i odpoczynek gwarantowany –
przytaknął mu Gabriel.
- W
takim wypadku następnego razu nie odpuszczam – powiedział Ramsey podnosząc się
z ławki.
- I
to rozumiem!
-
Hej Laura! – krzyknął Bellerin, który czekał na korytarzu, do wchodzącej do
damskiej szatni dziewczyny.
-
Cześć – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
Hiszpan
postanowił zaczekać na Argent przy drzwiach. Ku jego zdziwieniu szatynka wyszła
już po dziesięciu minutach.
-
Wiesz, że w niedzielę jest bal?
Zaskoczona
spojrzała w jego stronę.
-
Coś… jakby obiło mi się o uszy – odparła – Dziadek… mojej dobrej znajomej… jest
byłym piłkarzem… nie pamiętam już jakiego klubu, ale opowiadał ostatnio o
jakiejś tradycji – wyjaśniła gryząc się w język milion razy. Nieźle by sobie narobiła
bigosu, gdyby… O Boże, nawet nie chce o tym myśleć.
- O,
to super. Mam nadzieję, że będziesz. Zintegrujemy się jakoś i w ogóle –
powiedział uśmiechając się.
-
Sprawdzę, czy nie wypada mi wtedy rocznica rodziców – skłamała – Ale myślę, że
jakoś dam radę – odwzajemniła uśmiech.
- To
super – rzucił szybko i dołączył do reszty zawodników.
Dziewczyna
odetchnęła poprawiając kucyk. Nagle przyszło jej do głowy, czy to czasem nie
było zaproszenie. Nie… na pewno nie. Byłoby to nieco… dziwne.
Potrząsnęła
głową i ruszyła w stronę ławki rezerwowych, gdzie sztab medyczny zapalczywie
coś przedyskutowywał. Po chwili dowiedziała się, że w piątek Arsenal gra mecz
towarzyski z Sunderlandem. Oznaczało to powtórkę i jednocześnie sprawdzian
przed nadchodzącym dużymi krokami sezonem.
Odrzucając
natłok myśli Argent skupiła się na słuchaniu uwag, by później czynnie brać
udział w ćwiczeniach.
- To
było męczące – westchnęła po zakończonym treningu – Pozytywnie męczące – dodała
patrząc na Mary.
-
Dobrze – odpowiedziała zerkając na nią – Angażujesz się, to widać.
-
Mówiłam, że będę się starać – uśmiechnęła się.
- A
więc dotrzymujesz słowa – odparła pakując rzeczy do szafki – Do zobaczenia w
piątek – pożegnała się puszczając oczko dziewczynie.
- Do
zobaczenia! – powiedziała i po kilkudziesięciu minutach również opuściła
stadion, dzisiaj udało się to zrobić bez żadnego zagadywania przez któregoś z
piłkarzy.
-
Lydia? Jesteś? – zapytała wchodząc do domu.
- No
nareszcie! – krzyknęła rzucając się na przyjaciółkę.
-
Dobrze cię widzieć – powiedziała Laura wtulając głowę w rudą burzę włosów –
Kilka dni, a jakby miesiąc.
-
Właśnie – przytaknęła odsuwając się – Zamówiłam pizzę, nie chciało mi się
gotować.
-
Mówiłam ci, że jesteś najlepsza? – szatynka wyjęła sok i nalała do dwóch
szklanek – Ale przywiozłaś coś z domu, prawda?
-
Mama nie wypuściłaby mnie z pustymi rękami – Lydia posłała przyjaciółce
porozumiewawczy uśmiech – Em… słyszałaś coś może o tym balu w niedzielę? –
zapytała otwierając pudełko z pizzą, tym samym uwalniając zapach pobudzający
kubki smakowe.
-
Tym na otwarcie sezonu? Tak, wszyscy zawodnicy się na nim zbierają z każdego
klubu, na początku gadka-szmatka, a później każda drużyna zajmuje swoją loże i
ludzie bawią się, ile mogą. Oh, a czemu pytasz?
-
„Pan od psa” mnie zaprosił – odpowiedziała patrząc na szklankę, którą postawiła
przed nią Laura.
-
Czyli to zawodnik Premier League! – ucieszyła się – Który klub? – zapytała
biorąc kawałek obiadu i pakując sobie spory kęs do ust.
-
Nie wiem, nie pytam go o te rzeczy – mówiła – Wiesz, piłka to nie mój temat i
nie chcę udawać przed nim, że mnie interesuje.
-
Prawidłowo. Bądź sobą – zgodziła się szatynka.
-
Jeśli się uda, w piątek mam zamiar ci go przedstawić – zakomunikowała rudowłosa
z delikatnym rumieńcem.
-
Kolejny powód, by po meczu szybciej wrócić do domu – Lydia obdarowała ją
zdziwioną miną – Arsenal - Sunderland towarzysko. I jeśli coś się komuś stanie,
oczywiście nie zapeszając, wybiegnę z ratownikiem – dodała poruszając
teatralnie brwiami.
-
Nie obiecuję, ale postaram się to zobaczyć gwiazdo – powiedziała dumnie Martin.
- A
jeśli chodzi o bal, masz kreację?
Lydia
odchrząknęła i wzięła łyk soku, po czym odgarnęła włosy.
- I
tutaj pojawia się moja propozycja zakupów – oświadczyła unosząc dumnie głowę i
uśmiechnęła się zadziornie.
Kilka
kolejnych dni upłynęło zarówno Laurze, jak i całemu zespołowi na
przygotowaniach. I mimo, że mecz był o przysłowiową pietruszkę, Argent z każdym
kolejnym dniem zaczynała czuć presję. Wiedziała, że występ, jeśli do niego
dojdzie, będzie obserwowany przez dziekana jej wydziału, wpłynie na dalsze
decyzje odnośnie jej praktyk i powie wszystko o jej dotychczasowych postępach.
Wcale nie miała się czym stresować.
Wenger uspokajał ją i tłumaczył, że to nie
jest coś, co zaważy na jej przyszłości, po prostu teorię przełoży na czyny, nic
wielkiego. Jednak dziewczyna czuła, że dziadka także nie może zawieść, bo on
też tak naprawdę gdzieś tam w środku chciał, by wszystko poszło jak najlepiej
Tak jak myślała, zero presji. Jeszcze tylko
brakowało rodziców na tym meczu.
-
Cudownie – westchnęła ciężko rozwiązując sznurówki swoich nowych korków, w
których jutro miała się zaprezentować – Nawet wy mi o tym będziecie
przypominać, tak? Super! – warknęła.
- Co
tu tak groźnie? – usłyszała nad sobą. Uspokoiła się, gdy zobaczyła jasnobrązowe
tęczówki Aarona wpatrujące się w nią.
-
Oh, wybacz. Chyba denerwuje się tym meczem bardziej, niż my wszyscy razem –
westchnęła. Mężczyzna usiadł obok niej opierając głowę o czerwoną szafkę.
-
Zgaduję, że „to tylko towarzyski” nie pomaga? – uśmiechnął się delikatnie.
-
Dokładnie – mruknęła.
-
Wiesz, a nuż nic nikomu się nie stanie, na co oczywiście liczymy, więc po co
denerwować się na zapas? Ale gdyby okazało się, że staniesz przy bocznej linii
i będziesz patrzeć na sędziego, by dał znak, to zapomnisz o wszystkim i zrobisz
wszystko, by pomóc na przykład mnie – spojrzał na nią spokojnie.
-
Ej, ej, nie kracz – dała mu kuksańca w żebro – Wszyscy w całości ukończycie ten
mecz z zerem w tyle – dodała stanowczo – Ale dziękuję… Pomogłeś trochę.
- To
o której się jutro widzimy? Może przyjechać po ciebie? – zaproponował podnosząc
się.
-
Muszę odmówić. Lydia przygotowuje jutro kolację i zaraz po meczu muszę pędzić
do domu. Skorzystam następnym razem.
-
Skąd wiesz, że będzie następny raz? – zapytał uśmiechając się zadziornie. Laura
miała już otwierać usta, lecz zaskoczyła ją taka odpowiedź – Do jutra, nie
przejmuj się za bardzo – posłał szatynce jeszcze jeden uśmiech i wyszedł.
Laura
pokręciła głową śmiejąc się do siebie. Polepszył jej trochę nastrój, jakby nie
patrzeć. Przyszedł jej na myśl wieczór, kiedy została u Aaron’a na noc. Gdy tak
siedzieli przytuleni w blasku ognia. Dziewczyna podniosła w pewnym momencie
głowę, gdyż powoli zaczynało brakować jej powietrza.
-
Mam nadzieję, że pomogłam choć trochę – powiedziała przeczesując włosy, tym
samym odgarniając je z twarzy.
-
Skłamię i odpowiem, że nie. Jak prawdziwy mężczyzna – odparł z poważną miną po
czym zaczął się śmiać.
-
Super – odpowiedziała rozbawiona – Myślę, że najwyższa pora spać.
-
Dobrze mamo – Aaron ponownie zaczął się śmiać. Argent udzielił się jego humor i
po chwili leżała na dywanie, nie mogąc się podnieść ze śmiechu – No chodź…
Pokażę ci pokój – mówił łapiąc oddech.
-
Synek słucha się mamy i już z nią nie śpi, no proszę – po słowach Laury zapadł
moment ciszy, po czym para znów zaczęła się śmiać, co sprawiło, że „podróż” na
piętro zajęła im kilkanaście minut.
-
Tutaj – wskazał ciemnobrązowe drzwi – a po lewej masz łazienkę. Koszulki
prawdopodobnie znajdziesz…
- W
szafie? – dokończyła przez śmiech – No kto by się spodziewał.
- No
już… wystarczy – odparł starając się opanować.
- To
ja się rozgoszczę i zajmę łazienkę.
Uśmiechnięty
Ramsey kiwnął głową i poszedł do siebie, tymczasem szatynka zabrała, co
potrzebne i po chwili zamknęła za sobą drzwi łazienki. Wszystko trwało jakieś
dwadzieścia minut i przebrana w spodenki i koszulkę zmierzała do miękkiego
łóżka. Skrzypnął zamek i ze swojego pokoju wyszedł Walijczyk.
- A
już chciałem krzyczeć, żebyś się pospieszyła.
-
Potrafię zaskoczyć – uśmiechnęła się odgarniając mokre włosy. Ramsey
odwzajemnił gest i ruszył do łazienki.
-
Kolorowych snów – dodał po chwili obdarowując Laurę przyjaznym spojrzeniem.
-
Kolorowych… - odpowiedziała, a jej usta ułożyły się w ciepły uśmiech.