sobota, 28 października 2017

Rozdział 7

  Argent poprawiła skórzaną szelkę swojego kostiumu wychodząc z Emirates. Po lewej przed sobą zauważyła Hector’a i przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę. Pomysł, by wyskoczyć na lody nie był wcale taki zły.
- Dzisiaj powrót piechotą?
- Oh, tak – odpowiedział nieco zdumiony – Chcę rozchodzić mięśnie po treningu – uśmiechnął się – Ty też?
- Bardziej dla… uspokojenia się – odparła spuszczając wzrok.
- Nie wiedziałem, że przejmujesz się tak każdym meczem Arsenalu – rzekł lekkim tonem i popatrzył na szatynkę – Oo, tu nie chodzi o to.
- Obawiam się trochę mojego jutrzejszego sprawdzianu – westchnęła wzruszając ramionami.
- Może przejdziemy się kawałek – zaproponował zachęcając swoim słodkim uśmiechem, na co szatynka kiwnęła głową – Też miałem stresa przed swoim debiutem. Jakiś… O, chyba wtedy, kiedy do naszej szatni omyłkowo weszła ta dziewczyna i cały czas twierdziłem, że to byłaś ty – Hector zmarszczył brwi i spojrzał na Laurę – To na pewno nie ty?
- Na pewno – odrzekła przenosząc wzrok na mijający ich samochód. Opanowała oddech i ponownie na niego spojrzała.
- Okej, wybacz. A więc, pamiętam, że przed wyjściem na boisko, przyjaciel zamiast mnie uspokoić, powiedział, żebym nie myślał o tym ilu ludzi będzie mnie oglądać, że to sprawdzian moich umiejętności i oczy każdego kibica będą we mnie wpatrzone – powiedział śmiejąc się do siebie.
- Nawet nie próbuj mnie pocieszać w ten sposób – zakomunikowała unosząc dłonie.
- Świadomość ciążącej nade mną presji dała mi kopa. Postanowiłem pokazać tym wszystkim ekspertom, że Wenger i w moim przypadku się nie pomylił. I tak zrobiłem. Jeśli jutro ma być twoim dniem, to po prostu to udowodnisz robiąc, co potrafisz najlepiej – dokończył kierując swoje ciemnobrązowe oczy na zamyśloną Laurę. Przeszło mu przez myśl, że wygląda bardzo intrygująco i na swój sposób uroczo.
- Coś w tym jest – przytaknęła patrząc na niego.
- Widzisz, czasem nie jestem wkurzający – odrzekł ukazując rząd białych zębów.
- Przecież ci odpuściłam – śmiała się Argent .
- Ostatni raz wspomnę, że moim usprawiedliwieniem jest twoje uderzające podobieństwo do tamtej dziewczyny. Tyle – wyjaśnił przeczesując włosy.
- I ja to rozumiem – uśmiechnęła się ukrywając zdezorientowanie – A jak ostatnia impreza?


  Mężczyzna jeszcze raz przeleciał wzrokiem wybrany numer i przewrócił oczami. Powtórzył w głowie, co chce powiedzieć, wziął powoli wdech i wcisnął przycisk połączenia. Kiedy po czwartym sygnale nikt się nie odezwał, odsunął telefon od ucha i położył go na stole. Przynajmniej raz chciał wszystkich połączyć w jednym miejscu. Naprawdę już na początku musiało pójść coś nie tak?
Nagle komórka zaczęła wibrować. Wenger podniósł ją i przymykając oczy odebrał.
- Coś się stało? – usłyszał.
- Dzień dobry, Kate – powiedział akcentując imię córki.
- Wiesz, że ta rozmowa może zostać podsłuchana?
- Pierwszy raz dzwonię do ciebie na numer, który podałaś mi w sytuacji awaryjnej. Nie wmawiaj mi teraz, że robię coś nie tak – westchnął opierając się o czarny blat w swojej kuchni – Musicie przyjechać – dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Wszystko w porządku? – zapytała zdenerwowana – Laura jest cała?
- Tak, jest…
- Miałeś dzwonić, gdy coś będzie zagrażało naszej rodzinie, a w szczególności życiu Laury…
- A jakie ona ma to życie bez was? Jutro pierwszy raz w życiu wybiegnie na murawę niosąc pomoc i jak bardzo nie byłaby na was zła, tak wiem, że chciałaby, abyście przy tym byli – przerwał, by do Kate dotarły jego słowa – Nie było was całe jej dzieciństwo… Lepiej późno niż wcale, historia lubi się powtarzać, a ja nie chcę, byście ją stracili, jak…
- Nie roztrząsaj tego, Arsene. Zrobimy co się da, żeby przyjechać – urwała pocierając kciukiem i środkowym palcem swoje skronie. Jej ojciec miał rację, czuła to, lecz nie miała ochoty przyznawać mu racji – Muszę kończyć, do zobaczenia.
Wenger trwał jeszcze parę sekund z telefonem w ręce, po czym jak każdego wieczoru zaczął rozdrapywać rany. Szukał momentu, w którym nie zauważył, co dzieje się z tym chłopcem, jak bardzo rodzice go zranili, że stopniowo tracili syna. Jak co wieczór siadał w fotelu i chował twarz w dłoniach, by uronić kilka łez, bolesnych łez, które pokazywały kruchość człowieka. Pragnął, by stało się w końcu coś, co sprawi, że jego serce pokryje się bliznami. Bo blizny świadczą o zagojonej ranie, a jego niestety nie chciały się regenerować.


- Pakujesz się? – zapytała rudowłosa dziewczyna.
- Tak, mam już chyba wszystko – odparła przyjaciółka opierając ręce na biodrach – Usłyszałam dzisiaj parę motywujących zdań, więc myślę, że jestem chodzącą bombą optymizmu – dodała i skrzywiła się zabawnie.
- Oo – zagaiła Lydia – Czy zgadnę, mówiąc, że pierwsza litera jego imienia to A? – powiedziała robiąc minę pełną aluzji.
- Oh, daj spokój. Nic między nami nie zaszło i nie zajdzie! Jest po prostu miły i zachowuje się, jak normalny człowiek – wyjaśniła krótko i wzruszyła ramionami.
- I jesteś pewna, że…
- Tak – przerwała rudowłosej z uśmiechem – Po prostu go lubię, i tyle – dodała, po czym odpędziła myśli dotyczące Walijczyka.
- Wiesz, myślałam, że po tej randce… – zaczęła po czym ugryzła się w język. Podpuszczała trochę przyjaciółkę, gdyż wydawało jej się, że czegoś jej nie mówi.
- Lydia, wydaje mi się, że nie opowiadałam o tym, jak o randce – uśmiechnęła się szeroko Argent. W głowie pojawił jej się obraz, gdy przytuleni siedzieli przy kominku. Potrząsnęła głową – Wiem, że chciałabyś, żebym sobie kogoś znalazła, ale spokojnie, kiedyś może jakimś cudem do tego dojdzie – puściła oczko przyjaciółce na znak zakończenia tematu – Myślę, że wszystko mam…
- A kopniak na szczęście? – uśmiechnęła się z udawaną arogancją unosząc brwi.
- To jutro – pogroziła komicznie palcem – O właśnie! Skoro mowa o szczęściu – Laura rzuciła się w stronę szafki nocnej – Szalik.
Dziewczyna wyjęła biało-czerwony szal ze złotą armatką wyszytą na obu jego końcach.
- Dasz radę, przecież wiesz – Lydia przytuliła zamyśloną szatynkę – Wiem, że skupiasz się na jutrzejszym meczu, ale… prawdopodobnie w niedzielę wypadnie mi spotkanie przygotowawcze z rektorem i chciałam zapytać, czy poszłabyś za mnie na ten bal? Chyba, że ktoś cię już zaprosił.
- Nie ma sprawy. Postaram się godnie cię zastąpić, tylko najpierw przedstaw mi towarzysza – uśmiechnęła się szeroko.
- To już jutro kochana. Jestem wdzięczna – Martin poprawiła miedziane włosy – Idę do siebie i pamiętaj, nie stresuj się.
- Dzięki. Dobranoc – powiedziała i poczekała, aż przyjaciółka zamknie za sobą drzwi, po czym jak długa runęła na łóżko. Jak bardzo by chciała, niedzielny bal jej nie ominie. Jedyne, co ją pocieszało to fakt, że robi to dla Lydii, a być może złapie gdzieś Aarona na krótkie pogaduchy i nie będzie tak źle.
Jej wzrok spoczął na szaliku, a dokładnie na widniejącym na nim autografie. Hector Bellerin. Nieco niechlujnie, lecz jednak to wciąż on. Jeśli ten szalik przyniesie jej jutro szczęście, to chyba będzie cud.


  Ciemność. Nigdy nie powiedziałby, że to właśnie ona zajmie większą część jego życia. Jak to pozory potrafią mylić. Uśmiechał się do siebie za każdym razem, gdy o tym myślał. Zwykły chłopak, zwykłe studia, zwykły dom, w którym mieszka sam. Sam, gdy jest dzień oczywiście. Za kilka minut mieli zjawić się jego goście. W sumie to dziwił się, czemu jeszcze zdarzało mu się tak ich nazywać, przecież bywali u niego, kiedy tylko chcieli i tego potrzebowali.
  Dopiero od jakiegoś czasu zaczął zastanawiać się nad tym wszystkim, czy życie zrobiło z niego takiego człowieka, czy po prostu zły się urodził. Chciał zacząć szukać i dowiedzieć się, jak było naprawdę, a nie wiecznie wierzyć w opowieści rzekomego wujka, lecz póki co nie miał na to czasu. To, nad czym pracowali ładnych kilka, jak nie kilkanaście lat właśnie nabierało właściwego tempa. Wspólnicy dwa tygodnie temu opowiedzieli mu o sprawie, bo doszli do wniosku, że w końcu chłopak jest na to gotowy, a oni potrzebowali kogoś w tym wieku. No cóż, żadna praca nie hańbi, jak to mówią.
  Theo przemył twarz i spojrzał w lustro. Był przystojny, wiedział o tym i wykorzystywał do zdobywania informacji. Wytarł ręcznikiem mokre policzki i zszedł na parter, gdy usłyszał silnik samochodu.
- Sąsiedzi nie zadają pytań? – usłyszał Raeken, gdy George dwoma palcami rozchylał roletę w kuchennym oknie.
- Tak jak mówiłem, spokojna okolica – odparł opanowanym tonem.
- Dobrze – powiedział mężczyzna, po czym podszedł do kuchennego stołu oświetlonego tylko jedną lampą, dającą nieco zbyt żółte światło. Wyprostował się, co sprawiło, że światło załamało się na zmarszczkach jego twarzy dodając mu lat i grozy. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął z niej trzy zdjęcia, które rzucił na blat – Nasze kandydatki.
- Wyślemy trzech ludzi, którzy będą je śledzić, chodzić za nimi krok w krok – odezwał się siedzący do tej pory cicho Robert – Pierwsza, Natasha Blake. Ostatnimi czasy za bardzo się rozgląda, gdy znajduje się w pobliżu Emirates. Druga to Gabriela Caffrey. Na okres studiów wynajmuje pokój w domu Aarona Ramsey’a. Szanse, że jest tym kogo szukamy, lub całkiem niepowiązaną z tym dziewczyną są takie same, więc musimy się temu przyjrzeć. Trzecią dziewczyną – mówił przesuwając palec nad zdjęciem – jest Laura Argent. Studentka medycyny, z niepotwierdzonego źródła wiem, że odbywa praktykę na Emirates. Mało komu zdarza się taka okazja.
Theo przyglądał się każdej osobie przedstawionej na fotografiach. Praktyka na stadionie Arsenalu? Brzmiało obiecująco. Na pierwszy rzut oka dziewczyna wyglądała na ułożoną, z dobrego domu, inteligentną, skoro już zaszła tak wysoko. Mimo to, jego spostrzegawczość dostrzegła w oczach dziewczyny coś dziwnego. Coś, co do jej ogólnego wizerunku nie bardzo mu pasowało.
- Będziesz obserwował Laurę – słowa George’a wyrwały go z zamyślenia – Pozostawiamy ci pole do popisu, masz po prostu dowiedzieć się, czy ma cokolwiek wspólnego z Wengerem i przy okazji nas nie wsypać.
- Dajcie mi tylko jej adres i powiedzcie kiedy mogę zaczynać – odparł Theo odrywając wzrok od zdjęcia. Jego partnerzy wymienili zadowolone spojrzenia.
- Proszę – Robert podał mu kartkę z zapisanym adresem Pemberton Gardens 51 – Zaczynasz od zaraz.
- A więc – powiedział podnosząc się z krzesła – Sprawdźmy, czy dziewczyna da nam to, czego chcemy – uśmiechnął się dumnie do towarzyszy i wyszedł.


  10oo. Pobudka. Śniadanie. Toaleta. I dwie godziny zapasu. Westchnęła przeklinając swoją beznadziejną niekiedy organizację czasu, gdyż zawsze na początku  martwiła się, że nie zdąży ze wszystkim, a później okazywało się, że spokojnie zostawała jej co najmniej godzina do przodu. Doszła do wniosku, że nie będzie się wylegiwać i sprzątnie cały dom. Przynajmniej nie będzie miała czasu na zbędne rozmyślanie i niepotrzebne nakręcanie się.
  Po półtorej godzinie Laura była gotowa do wyjścia. Założyła cienką kurtkę i spojrzała w lustro wiszące nad niską szafką w korytarzu. Nie lubiła siebie w kucyku. Wydłużał jej twarz, przez co czuła się… dziwnie. A może to nie przez fryzurę? Miała wrażenie, że coś jest nie w porządku. Pisała już do Lydii, ale wszystko u niej grało. Może to po prostu przewrażliwienie…
Wypuściła powietrze i dumnie uniosła głowę, by dodać sobie odwagi i wyszła z domu. Wrzuciła torbę na tylne siedzenie i wróciła, by zamknąć drzwi. Wkładała klucz do zamka, gdy poczuła na karku nieprzyjemny dreszcz. Podniosła głowę i obróciła się gwałtownie. Pusto. No a kogo lub czego się tam spodziewała? Jeszcze raz przeleciała wzrokiem całą okolicę.
- Przez ten stres wariuję – mruknęła i wsiadła do samochodu.